WSBN

Wirtualny Szpital dla Bardzo Nerwowych powstał w roku 2002, na dawnym forum Najwyższego Czasu, a jego pierwszym i ostatnim dyrektorem został legendarny, całkowicie wirtualny dr Fciak. Na co dzień szpitalem i personelem zarządza Siostra Przełożona. W skład stałego personelu wchodzi pielęgniarz Świstak (pomaga mu żona, znana bardziej jako Świstula, oraz woźny Raciwiłł.
Dalej...

15 listopada 2015

Z frontu walki z reakcją (192), 15 listopada 2015



Paryż, Warszawa, znaki

Czy jest możliwe, aby Czytelnik pamiętał raport 181, z 2 grudnia 2010, pt. Opowieść starszego pana i wspomnienie "czarnej wdowy"?
 
Nie będę czekała na odpowiedź i przypomnę, jaka nowa postać zmąciła wówczas rytm pracy Komórki Rewolucyjnej. Zanim jednak podam nazwisko mąciciela, odniosę się do kwestii zasadniczej: czy można zmącić postępy rewolucji? Chciałabym, gdyby to było możliwe, podkreślić wężykiem zarówno pytanie, jak i niecierpliwiącą się odpowiedź. Tymczasem odpowiedź, precyzyjna jak wszelkie rewolucyjne hasło, brzmi: można i nie można.
Zaakceptujmy człon "można" i ściągnijmy maskę z twarzy emeryta Dygi, bo o niego tu chodzi.

W swoich kronikach mam zwyczaj wtrącania do tekstu czegoś, co się zaczyna zwrotem "Ale po kolei, jak powiedział (...)". Rezygnacja z tego zwyczaju byłaby równie mało uzasadniona jak sam zwyczaj, stąd niech zwyczaj trwa:

- Ale po kolei - jak fuknął burmistrz pewnego miasta, kiedy ogłosił, że udekoruje najwyższymi odznaczeniami Słupska środowisko LGBT z Komórki Rewolucyjnej, a tymczasem przed Chanę Puffel i Ruchlę Cwajfogiel próbował się wepchnąć Robin.

Aby więc w odniesieniu do emeryta Dygi było "po kolei", zacytuję kilka linijek, otwierających raport 181:
Zszedł do nas emeryt Dyga z nieodpartą potrzebą zwierzenia się. Mówię "zszedł", bo starszy pan mieszka tuż nad Hilarią d. Eugenią Brodawką, a p. Hilaria zaraz nad nami.
Tak jak o niej, wdowie po adiunkcie, dr. Brodawce - z racji jej hipotetycznie śmiertelnych wobec niego wymagań uczuciowych - mówi się w kamienicy "czarna wdowa", tak do pana Dygi, z przyczyn dla odmiany zupełnie błahych, przylgnęło przezwisko Dziadyga.
Wymyślił je synalek dozorcy, Sylwester Apolinary Siadkiewicz, a poszło mu o rodzaj tiku słownego, jaki wstrząsa językiem emeryta przy każdej rozmowie. Ma on zwyczaj powoływać się na swój dorobek reprodukcyjny i moralny przy użyciu formuły "O mnie, proszę szanownego pana, o przepraszam - proszę dobrodziejki, proboszcz zawsze mówił: oto parafianin, jakich nam trzeba - wzorowy mąż, ojciec i dziadek Dyga". No i gówniarz od Siadkiewiczów to (dzia)dyganie usłyszał.
A teraz do rzeczy.
W wyniku przerażających zamachów terrorystycznych zginęło w Paryżu 129 osób, a 350 zostało rannych. Obie liczby są niestety prowizoryczne, podobnie jak mglista pozostaje na razie liczba terrorystów i pojemność zbiornika z pytaniami w rodzaju "kto tak naprawdę miał motyw?".
Premier Francji, Manuel Valls, nie kryje, że kraj znajduje się w stanie wojny (Ce que je veux dire aux Français, c’est que nous sommes en guerre. Oui nous sommes en guerre). Sam zaś krajobraz po bitwie dobrze przedstawia tytuł znaleziony na stronie Polskiego Radia: "Francja płacze. Nie boi się. Paryż powoli otrząsa się z szoku po zamachach".

Nadieżda, jak zawsze dziwnie dobrze poinformowana o sytuacji w Centrali, dała mi znać o panującym tam rozgardiaszu ideologicznym. Z jednak strony Centrala Central nie chce zrezygnować z "wielkiej podmiany" zachodnich społeczeństw (patrz Renaud Camus: Le grand remplacement), inaczej mówiąc, z masowej wymiany obywateli białych na kolorowych, a z drugiej strony, przed napływem muzułmanów trzęsą się ze strachu lesbijki, geje i wszyscy im podobni, od niedawna uważani za normalnych.

Nic dziwnego, że posiedzenie Komórki zaczęło się dzisiaj pod znakiem niepewności. Puffel i Cwajfogiel obłapiły się za stołem jakby w nawiązaniu do formuły "dwoje w jednym ciele", Robin skończył ogryzać paznokcie u rąk i zaczął łapczywie przyglądać się stopom, a nalewkowy Mikołaj był w stałym ruchu, bo Hak zarządził trzecią kolejkę Stolicznej zanim jeszcze Puffel zagaiła zebranie.

Zagajenie lektorki zaczęło się od słów :
"Towarzysz Szapiro z Centrali, podobnie jak Gazeta Wyborcza, papież Franciszek i my wszyscy tu zebrani, pragniemy z całego serca przyjąć tylu uchodźców syryjskich z Azji i Afryki, ile tylko Angela Schulz i Martin Merkel nam wskażą. Jeżeli zajdzie potrzeba, ojczyzna nasza nie zawaha się wysłać dalszego miliona młodych do pracy za granicą, tak aby mieszkania mogły przejść z wybyłych na przybyłych…"
Tu Chana Puffel przerwała wystąpienie, bo nadkomisarz Jojo, a po nim wszyscy zaczęli kręcić nosami. W istocie, do lokalu rewolucyjnego wpłynęło coś niepokojącego i, co tu dużo mówić - nieprzyjemnego.
Puffel zdecydowała się kontynuować.
"Według towarzysza Sorosa, Fundacji Batorego i Tygodnika Powszechnego, uchodźcy syryjscy ze wszystkich napadniętych przez Rosję krajów, reprezentują islam łagodny, są wykształceni i zdyscyplinowani, absolutnie prorodzinni i jako tacy, nie tylko nie stanowią zagrożenia, ale są nadzieją dla przyszłych emerytów, którym przecież nie będzie miał kto wypłacać zasiłków..."
Przemówienie Puffel jeszcze by trwało, gdyby nie fakt, że spod stołu przemawiać nie wypada. A tam właśnie zanurkowała lektorka, splatając się z Cwajfogiel i pociągając ją za sobą. Świeżo zainstalowane, jaskrawe oświetlenie LED zadrgało i przygasło na rzecz szpitalno zielonkawego światła bijącego z twarzy osobnika, który, nie wiadomo jak, nagle znalazł się na środku pomieszczenia. Papuga Nadieżda wysunęła łapę z klatki i położyła na moim ramieniu, nie wiem, czy aby mnie uspokoić, czy też aby stworzyć poczucie bezpieczeństwa sobie samej.

- Dziadyga! - zawył i skulił się Robin.
- Dyga, durniu! A w ogóle zamknij się, ty wężu o dwunastu pustych paszczach! - palnęła go w kark zjawa i rozpoczęła marsz wokół zgromadzonych, przyglądając się wszystkim z twarzą spektatora Umarłej Klasy. W końcu emeryt wpatrzył się w Puffel i Cwajfogiel, co sprawiło, że lesbijki, które zdążyły się wynurzyć z drugiej strony, pospiesznie wróciły na podłogę.

Cisza trwała nie więcej niż minutę, ale była to z pewnością jedna z najdłuższych minut, jakie przyszło Komórce przeżyć.
- Sodoma! - zakrzyknął Dyga wielkim głosem.

- Sodoma, nie Paryż! - kontynuował emeryt.
- Paryż - stolica zepsucia ideologicznego, Paryż - stolica zepsucia moralnego, Paryż - w którym śmierdzi jeszcze krwią gilotynowanych za rewolucji, Paryż - śmietnik przygarniający dewiantów z całego świata, Paryż - bluźnierczy rysunkami Charlie Hebdo, Paryż - podwójnie bluźnierczy brakiem potępienia dla bluźnierców, Paryż - cuchnący bestiami spod znaku Femen, hańbiącymi katedrę Notre Dame, Paryż - w którym trybunał uwalnia córy diabła od odpowiedzialności, a skazuje kościelną służbę porządkową za wyrzucenie diablic z katedry, Paryż - miasto tysiąca lokali dla rozpasanego pedalstwa, Paryż - miasto defilad Gay Pride, urągających naturze i dobremu smakowi … ten Paryż został pokarany przez Niebo i coś mi mówi, że nie zrozumie drugiego ostrzeżenia, tak jak nie zrozumiał pierwszego, kiedy rozstrzelana została bluźniercza redakcja. A wy, barany, po stokroć barany, po tysiąckroć barany, palnijcie się we łby!

- Ja nie baran, ja papuga - wymknęło się z papuziego dzioba.

- Fakt - zgodził się emeryt.
I nagle zniknął. 
Klamka w drzwiach nie drgnęła, a Dygi już wśród nas nie było.
- Lej, kurwa! - obudził się z letargu Hak, popędził Mikołaja po butelkę i kopnął krzesło Puffel, tak aby obie larwy mogły wrócić między zebranych.

- Co to było? - zaczęła rozpytywać Cwajfogiel, a za nią cała reszta. Jedni pytali drugich, drudzy trzecich, a trzeci pierwszych. Robin machał nad stołem tęczową skarpetką, której nie zdążył z powrotem naciągnąć, Jojo notował coś w czarnym notesie, Amam wykrzykiwała do iPada komendy w chrapliwym hebrajskim, Libero glancował rogiem obrusa swoje najnowsze drogie buty, a Hak lał niechlujnie z wyrwanej Mikołajowi butelki do wszystkich podstawionych szklanek.

Sięgnęłam po płaszcz, pogładziłam klatkę w miejscu, gdzie na drutach zapięły się pazurki Nadieżdy i zapytałam telepatycznie kota Bazyla, czy pójdzie ze mną. Bazyl wolał zostać, ale obiecał mi dokładną relację. 
Zdążyłam jeszcze usłyszeć obelżywą reakcję Puffel na pytanie abstynenta Mikołaja, czy nie miałaby ochoty na koktajl z selera i pietruszki, "z jedną, ale to jedną" kroplą Tabasco.


Zmrok zapada teraz wcześnie. Chodniki były wyludnione, a ulice puste. Miałam czas zastanowić się nad proroczym, mistycznym uniesieniem Dygi. Mogłabym napisać "dziadka Dygi", ale byłoby to i niestosowne i bez sensu. Wykrzykiwał bowiem swoje prawdy nie jakiś anonimowy emeryt Dyga, tylko przerażony światem, stojący na brzegu rzeki życia obserwator, zdolny przenosić się przez zamknięte drzwi i oblepione tapetą ściany.

Myślałam o tym, co Dyga wołał o Paryżu, mieście, które znam jak mało kto…
Czyż nie mówił ks. Bozowski, że "nie ma przypadków, są tylko znaki"?
Która szalka na wadze dobra i zła przeważy?
Będzie kara?
Będzie nagroda?
Nic nie będzie?

Paryż, to miasto, po którym można wędrować w nieskończoność, bez pretensji do zrozumienia wszystkiego. Miasto wielkie i bogate w historię i historie. Miasto, któremu można tygodniami przyglądać się z ławeczek w parkach, z tarasów kawiarni, z nabrzeży Sekwany, z placu przed Sacré Coeur i z uliczek na Montmartre… 
Co paskudne, jest w Paryżu schowane.
Wciąż jeszcze.
Jak długo?...