WSBN

Wirtualny Szpital dla Bardzo Nerwowych powstał w roku 2002, na dawnym forum Najwyższego Czasu, a jego pierwszym i ostatnim dyrektorem został legendarny, całkowicie wirtualny dr Fciak. Na co dzień szpitalem i personelem zarządza Siostra Przełożona. W skład stałego personelu wchodzi pielęgniarz Świstak (pomaga mu żona, znana bardziej jako Świstula, oraz woźny Raciwiłł.
Dalej...

20 lipca 2010

Z frontu walki z reakcją i Redakcją (177), 20 lipca 2010

  
  
Remont Komórki

Uwieszony na dwóch hebanowych dziewczynach, przesuwał się przede mną Bob Gold, piosenkarz, który sprawie wyzwolenia świata od białego człowieka poświęcił cały swój talent i głupotę. Był jak zawsze naćpany, a jego twarz, z farbkowo niebieskim wzrokiem nie wydawała się zainteresowana czymkolwiek.


Nikomu z nas się nie śpieszyło i dosyć obojętnie słuchałam, jak Hak wzdychał i mruczał:
 
Nazywam się Hak
i leżę na wznak,
a baba ten mak
zasiała,

dlatego, że Hak,
choć leżał na wznak
pokazał jej, jak
siusiała...

W miarę jak Hak podśpiewywał, traciłam pewność czy Czytelnik wytrwa w lekturze, jeśli natychmiast nie ujawnię czasu i miejsca akcji.
A Hak nie wypuszczał liry:
 
Kobieto, puchu marny, ty jesteś jak zdrowie!
Ile cię trzeba cenić, ten tylko się dowie...
kto raz zięciem w kolebce, przespał się w alkowie
na mrówce i na krowie, bo krów było mrowie.
 
Patrzyłam, jak Hak rozgląda się i kręci głową:
 
O, dajcie mi góry, o, dajcie mi chmury,
i orły zwołajcie, by wbiły pazury,
w te dupska, którymi, gdy widzę, się brzydzę,
w te plecy wiszące, nim je znienawidzę...

Na tłuszcze i ...haszcze zazwyczaj się łaszczę,
lecz tutaj, to najpierw tę paszczę pogłaszczę,
a potem się wygnę, łeb skręcę i przygnę -
jak babsko utopię, to w basen ten rzygnę...

Był czas przypomnieć Hakowi, że obowiązuje cisza.
 
Aby się czymś zająć, zaczęłam myśleć o powrocie do rutyny, o przyszłym raporcie... Moją rzeczą jest pisać raporty, więc raporty pisane będą - człowiek nie wybiera powołania, gdy powołanie wybiera jego. Można odsuwać rękę losu, ale kiedy ta ręka należy do dr. Fciaka, bunt byłby buntem przeciw samej sobie.


* * *

Od tej chwili minęło kilka tygodni i oto pierwszy raport po przerwie:
 
Od czasu do czasu każdy człowiek i prawie każda instytucja musi przed sobą postawić zadanie. Raz postawione zadanie może sobie postać. Jak długo? Ba, tu potrzebna jest szczypta teorii, bez której, jak chce Hak, "nie obejdzie się nawet królik".

Statystyczny człowiek nosi w swojej podświadomości tendencję, która w praktyce przyjmuje postać reguły: "Bardzo ważnym zadaniem przed podjęciem zadania jest znalezienie dobrego powodu dla jego odłożenia."
Indagowany w tej sprawie obywatel coś kręci, ale ilekroć znajdzie jakąś wymówkę dla rezygnacji z czegoś, co sobie zaplanował, wstaje lekki i śpiewa różne głupstwa, demoralizując dzieci i zwierzęta domowe.
Reguła ta jest dobrze znana rewolucji światowej i krajowej, ale nikt nigdy nie znalazł jej dosłownego zapisu. Z wyjątkiem jednej jedynej inskrypcji, którą Hak miał widzieć na ścianie pokoju hotelowego we Włodzimierzu Wołyńskim, zapisanej ręką samego Siemiona Michajłowicza Budionnego: "Wot, siewodnia Buga nie prachodzim, tak ja mordu zalał".

A teraz stop teorii, bo praktyka bębni pięściami po drzwiach.
Można było zauważyć, że od kilku miesięcy czas przypominał Big Maca z wyborami prezydenckimi zamiast hamburgera i że działalność Centrali była w tym okresie dyskretna. Dzisiaj, kiedy Centrala jest z wyborów zadowolona, a wąs nowego prezydenta zdobi ekrany telewizorów, kwestię tę można wyjaśnić bez obawy, że ktoś poza czytelnikami raportów zwróci na nią uwagę. Samo zaś wyjaśnienie jest wpisane w teorię rewolucji i sprowadza się do wskazania, że kiedy zakwita wyborczy kwiat paproci, to przy ubieraniu kandydatów trzeba ideologię zastąpić marketingiem. Jeśli trzeba, popierany przez lewicę kandydat może nieść księdzu baldachim, może ryczeć "Nie lękajcie się !", może potępić in vitro i obiecać jego refundację z funduszu zdrowia, i może zrobić wiele innych rzeczy, o których zapomni jeszcze szybciej niż wyborcy.

Nie może być jednak tak, że on śpiewa swoje, a z tyłu dolatuje Międzynarodówka. Stąd też w okresie oszukiwania wyborców każda licząca się partia lewicowa zajmuje się malowaniem lokali i myciem samochodów. I tak oto sznurek, który niepostrzeżenie wsunęłam Czytelnikowi do ręki, zaprowadził go do rozwiązania zagadki, dlaczego od pewnego czasu nie ukazał się żaden raport. O jakiej bowiem "walce z reakcją" miałabym pisać, jeśli walki nie było? Wstydź się Czytelniku, który zarzucałeś mi lenistwo. Jakże cierpiałam, jako kobieta pracująca i kobieta w ogóle, kiedy byłam zmuszona do taktycznego kajania się, ze wzrokiem to w pustce, to w okolicach komody.
Tymczasem Centrala najspokojniej w świecie zawiesiła przed sobą kurtynę. Grubą, gorącą i wilgotną. O zapachu fiołków porzuconych na talerzu z resztką ziemniaków w sosie chrzanowym. Zanim opowiem, co się za nią działo, muszę nad paroma aspektami rewolucji zapalić światło nie tylko elektryczne.

Pamiętamy, że istotą rewolucji jest zdobycie dla siebie władzy nad światem, a zwłaszcza nad jego pieniędzmi. Kiedy Centrala Central skonstatowała, że tradycyjny proletariat bez włączenia prawego migacza skręcił w stronę drobnomieszczaństwa, musiała rozpaczliwie szukać nowego klienta, bardziej odpornego na ząb czasu i inne zęby. Jako pierwsi zgłosili się zboczeńcy. Mamuty wszak wyginęły, a sodomitów jak się tępiło, tak się tępi. Potem jęły piszczeć kobiety - jak były bite, tak są. Zauważono również, że ręka ojca, jak na nieposłuszny tyłek spadała, tak spada. I dzisiaj, dzięki tym znaleziskom, nowoczesna lewica bankowa ma pacjentów, którym humoru nie poprawi ani wulgarny chleb z szynką ani finezyjne igrzyska w rodzaju piłki nożnej.

Pozostaje sprawa kadr. Każdy, komu tradycyjne wskazania moralne przelatują przez czaszkę jak neutrino przez naszą planetę, a kto codziennie budzi się z nieczytelnie zaadresowanym uczuciem nienawiści, jest materiałem na tzw. "idiotę użytecznego". Żeby pojąć Lenina, kiedy ten mówił o kadrach, jako kluczowym elemencie rewolucji, wystarczy wyobrazić sobie, co byłoby, gdyby za każdą robotę miał się brać osobiście któryś z prawdziwych ojców rewolucji. Musiałby wówczas odłożyć szklaneczkę i cygaro, a wtedy, jak oblicza Spitzman, do samego czyszczenia popielniczki trzeba byłoby zatrudnić od jednego do dwóch tysięcy osób. Generalnie rzecz biorąc, idiotom użytecznym powierza się raczej nadzór, podczas gdy samą gołą robotę pozostawia się idiotom zwykłym, płaconym z podatków państwa, w którym lewica pasożytuje.

Niełatwo jest być ojcem rewolucji. Gdybym napisała, że każdy ojciec rewolucji kończył swoje pracowite życie w łóżku i z księdzem, to Czytelnik by się zakrztusił i musiałabym swoje kroniki czytać sama.


O zgonie i pogrzebie pierwszego lewicowca, Kaina, wiemy niewiele, ale już Marks, Engels, Stalin i Mao umierali we względnym komforcie. Jeśli chodzi o Lenina, to psuł się on stopniowo, manualnie zachęcany do życia przez pewną francuską sekretarkę, za którą, co zrozumiałe, nie przepadała towarzyszka życia Włodzimierza Ilicza, imienniczka papugi Nadieżdy, niejaka Krupska. Jeśli chodzi o Trockiego, to tak denerwował on Stalina, że został przez niego obrócony w proch w trybie przyspieszonym, bez przepisowego czasu na rachunek sumienia i żal za grzechy. Dla odmiany, Robespierre kończył egzystencję stopniowo, najpierw bez dolnych zębów, a następnie głowy, podczas gdy socjalista Adolf Hitler został, z kulą w czaszce, poddany wysokiej temperaturze jak jakiś homar. Widzimy, że gdyby zebrać ojców rewolucji do kupy, to nie byłoby czego tej kupie zazdrościć.
A co dopiero idiotom użytecznym i idiotom zwykłym!
Haruje nasz szeregowy rewolucjonista jak małpa w kieracie. Zdarza się, że zasiądzie przy barze albo w agencji towarzyskiej, żeby przypomnieć hardemu biznesmenowi, kto mu dał pieniądze na rozruch, ale większość czasu spędza na kości ogonowej, psując oczy przed ekranem w jednej z komórek rewolucyjych, zawsze na wysokim piętrze. Na wysokim, żeby mu nie zaglądali przez ramię przechodnie, i bez windy, żeby luksus nie drażnił mas pracujących i plebanii.
 
W tym roku Centrala postanowiła nie tylko odmalować komórkę, ale również zainstalować w łazience bidet, zgodnie z pismem, które wprowadził papugę w długotrwały stan nieważkości. Śmiech Nadieżdy przebił wszystkie piętra i wyrwał lokatorkę Tęgodubską z łóżka, w którym uprawiała kombinację sjesty z migreną. Podpisane przez szefa Centrali Szapirowa pismo głosiło bowiem, że "bidet instaluje się z myślą o wygodzie tow. Nadieżdy Igorownej Orinoko".

Na pytanie emisariusza Zylbersztajnowa, gdzie ma podziać załogę, Szapirow odparł, że podreperuje się ją fizycznie w jakimś SPA, najlepiej we Francji, "do czego on przyłączy się osobiście". Decyzja Lwa Mojsiejewicza Szapirowa podlegla wykonaniu w trybie doraźnym. Stroną praktyczną wakacji zajął się Roger, znany Czytelnikom raportów, jako "motocyklista na rowerze" i pilot samolotów śmigłowych, z podwoziem w postaci kół, pływaków i płóz.
 
- Ale po kolei – jak ostrzegł gołąb gołębia w czasie nalotu nad pomnik.


Centrum Termalne znajdowałe się w średniowiecznym miasteczku N., tuż za murami obronnymi. Centrala wynajęła dla nas pensjonat "Chez les Thénardiers", którego nazwę amator "Nędzników" Wiktora Hugo z pewnością uzna za romantyczną. Właściciele, Monsieur et Madame Robert Bidal, wołali na pokojówkę Cosette, ale po służbie Monsieur szczypał ją w dżinsy już jako Mélanie. Pensjonat był wygodny, położony o 200 m od Term, luksusowo wyposażony w telewizję satelitarną i łącza internetowe. Mieliśmy przed sobą trzy tygodnie szczęścia, tym bardziej, że góry były oddalone o parę kilometrów, a jezioro o prawie tyleż.
- Nic się nie obsunie i nic nas nie zaleje - rozejrzał się ze skarpetką w ręku Lew Mojsiejewicz Szapirow.
- Oprócz Stolicznej - wyszczerzył się Lew Dawidowicz Zylbersztajnow, już w sandałkach.
- Odżyjemy tu jak Penis z popielnika - westchnął Hak.
- Jak Feniks z popiołów - jęknął Rebek.
- Jak Penis z popiołów - zgodził się Hak.
 
Wszyscy zostaliśmy zbadani przez jednego z uzdrowiskowych lekarzy. Najdłużej zabawiła w gabinecie pani Mania Siadkiewiczowa. Kiedy wyszła, wychylił się ze stanikiem w dłoni dr Lamy i zapewnił, że Madame Mania płuca ma w porządku.
Dr Alain Lamy, łysiejący amator wina, kobiet i śpiewu, uprzedził, że zechce nas i nasze czekówki zobaczyć w środku kuracji oraz tuż przed jej końcem. Jego metoda składała się z wywiadu oraz pomiarów takich parametrów, jak ciśnienie, waga, wzrost, odległość palców ręki od podłogi w skłonie w przód, oraz różne kąty, związane z patrzeniem w górę, w dół i na boki. Tłumaczeniem zajmował się Roger, na zmianę ze mną.

Jedyny incydent związany był z Hakiem.
- Może pan się wyprostować - powiedział doktor, kiedy Hak za trzecim podejściem opuścił dłoń na wysokość kolan.
- Łatwo kurwa powiedzieć - kazał przetłumaczyć Hak i pozostał w skłonie.
Wyprostował go dopiero zastrzyk i dwa Lwy, Szapirow i Zylbersztajnow.
 
Mając do wyboru astmę, choroby kobiece i żylaki, jednogłośnie wybraliśmy reumatyzm. Dr Lamy, usłyszawszy francuski Nadieżdy, poprosił ją, aby rozebrała się "do spodu" i stanęła na wadze. "700 g" odczytał i uprzejmie stwierdził obecność "pewnych objawów reumatyzmu w lewej łapie".
Przepisano nam te same zabiegi. Mieliśmy zaczynać dzień od gimnastyki w basenie z wodą mineralną, która stawiała na nogi Rzymian, a następnie pielgrzymów do Composteli. Po 20 minutach intensywnej gimnastyki następowało 10 minut masażu wodą, wytryskiwaną pod ciśnieniem ze ścian basenu. Natryskom, deszczom i biczom wodnym nie poświęcę szczególnej uwagi, ale już gorące katapalazmy z gliny leczniczej i kąpiel medytacyjna w białym błocie były autentycznie interesujące.

Szczegółom kuracji zostało poświęcone pierwsze zebranie w sali seminaryjnej pensjonatu. Tym bardziej, że właśnie zajechał Berlingo z płynnym sprzętem konferencyjnym. Jego przyjazd został zgrany z początkiem zebrania. Nie wiem, jakich środków synchronizacyjnych dopuścił się Szapirow, ale usłyszeliśmy zaciągnięcie ręcznego hamulca, po czym kierowca pojazdu, z natury rzeczy wolniejszego od samolotu, wypadł przez drzwi i zasnął, z jedną nogą porzuconą w samochodzie.
 
- Do roboty Mikołaj - zarządził Lew Dawidowicz.
- Jojo i Libero mu pomogą - zaantycypował Hak.
- Powinien mnie zastąpić Hak - odezwał się Libero. - Ċwiczenie dobrze mu zrobi na wańtuch.
- Lumbago posiadam - wyjaśnił Hak z wyższością w głosie.
- Nie ma lepszego sposobu na lumbago, jak noszenie kartonów - kontynuował Libero.
- A poza tym - dał się słyszeć Rebek - nie mówi się Lómbago, tylko lumbago.
- Kurwa - okazał zdenerwowanie Hak - Nadieżda zaświadczy, że dobrze wymawiam.
- Dobrze! - poświadczyła papuga.
- Ona świadczy za darmo? - zdziwiła się agentka Mossadu, Amam.
- Zawsze za darmo - uprzedził Nadieżdę emisariusz.
- Dziwne u was porządki, Zylbersztajnow - mruknął półoficjalnie Szapirow.
- I nie po to Lew Mojsiejewicz mnie rano prostował - spróbował podsumować Hak - żeby mi znowu zastrzyk w dupę bili.
- W pośladki, kochany panie Haczusiu - sprostowała Siadkiewiczowa - byłam przy zastrzyku, to wiem.
- Jak pani doktór cyce macał, to ja się nie wtrącałem - podskoczył Hak.

Mikołaj runął dusić profanatora, ale tuż przed celem zderzył się z Siadkiewiczem, który świadom swoich cywilnych i kościelnych praw do biustu, cały gniew przeniósł na wegeterianina, którego słabość do popiersia jego żony stanowiła w kamienicy tajemnicę mniejszą, niż marcowe przedsięwzięcia kota Bazyla. Gdyby obrońców honoru kobiety nie rozepchnął Lew Dawidowicz, widzielibyśmy na żywo pojedynek o względy Pierwszej Damy Administracji Blokowej. Nie byłaby to jedyna polska krew przelana na obczyźnie, tyle że sączyłaby się wyłącznie z dziąseł, a z hasła "Za wolność naszą i waszą", "waszą" trzeba byłoby wykreślić.
- Nie deptać kierowcy! - huknął dla odwrócenia uwagi emisariusz.

Program zebrania nie wykraczał poza zdrowie i rehabilitację, toteż nie było problemu z paroma euro na lody lub kino dla dozorcostwa. Nalewkowy Mikołaj uwijał się zrazu krnąbrnie, ale kiedy Libero chyłkiem dolał mu do naparu z rzodkiewki i rzęsistka polnego pięćdziesiątkę Stolicznej, a nie przeczuwający niczego protestant Dnia Siódmego całość wypił, zaczął cyrkulować wokół stołu z dawną biegłością, za to z nieznaną dotąd swawolnością. Zaglądał w dekolt nie tylko Siadkiewiczowej, ale i Amam, co nie uszło uwadze papugi, której pojnik zdążył się już wysunąć więcej niż raz :

Pani Mania
ma dwa dania,
a ja, Amam,
także dwa mam

sterczą na nas
jak ordery,
których razem
mamy cztery

- Co, co? - jął dopytywać się Mikołaj, tak roztargniony, że zajrzał w rozchylenie koszuli Rebkowi.
- Nic, nic - śpiewnie odpowiedziała klatka.

Rewolucja nie świętowała długo. Jako pierwszy zmęczeniu alkoholowemu uległ Jojo i zasnął z czarnym notesem w ręku. Nad jego głową chodził cichy wentylator i przesuwał kartki, chłodząc nazwiska i imiona z wypracowanej przez Jojo kolekcji antysemickiej.
- Zabierzcie to jajo do pokoju, bo mi psuje widok - nakazał emisariusz Zylbersztajnow.
- Nie jajo, tylko Jojo - odzyskał i stracił przytomność zainteresowany.
Podniosłam notes z podłogi. Otworzył się na dobrze znanej Czytelnikowi stronie z inskrypcją "Udało się zidentyfikować liczne ślady antysemityzmu. Silb ... tj. Zylbersztajnow powinien być przeniesiony do muzeum, a papuga Nadieżda do rzeźni."
 
Zebranie trwało tak krótko, że można by powiedzieć, że zakończyło się przed końcem. Siadkiewiczowie zabrali ze sobą Amam.Na wózku bagażowym.
Rebek ewakuował Mikołaja, a Hak, mimo że miał pokój na tym samym piętrze, "z racji lumbago" ściągnął windę i gdzieś pojechał.
Libero oddał się porywającej walce z grawitacją, i kiedy wydawało się, że ją ostatecznie przegra, podniósł się i wyraźnie nieświadom zwycięstwa, zniknął za rozsuwanymi drzwiami.

Zauważyłam, że Nadieżda, z dziobem lekko rozchylonym i jakąś prawie wypisaną na nim czułością, wpatruje się w koniec stołu, gdzie na wprost siebie, wyprostowani, wciąż pionowo, sztywno siedzieli dwaj emisariusze. Dwa Lwy. Dwa prawdziwe lwy. Spojrzenie papugi było skoncentrowane naturalnie na Lwie Dawidowiczu. Pomijając ogrom sympatii, jaką zawsze dla niego miałam, z przyjemnością stwierdziłam, że jest w jego sylwetce i profilu rzadka szlachetność. Obaj mieli rysy nieco stężałe, ale lata walki rewolucyjnej i praktyki bankietowej sprawiły, że chociaż falowali między odurzeniem lekkim, a bardzo lekkim, i chociaż przejściowo nie czuło się w nich ochoty na przykład do gry w tenisa, to jednak dysponowali tym rodzajem formy fizycznej i tą ostrożnością w słowach i mimice, że mogli kontynuować picie bez ryzyka dla kariery. Obaj zakąszali kabanosami; Szapirow od dawna w nic nie wierzył i koszer nosił w tylnej kieszeni spodni, a prawosławnemu po matce Zylbersztajnowowi, wieprzowina mogła tylko sprawić przyjemność.

- Idź, idź, Władziu - zwrócił się do mnie Lew Dawidowicz. - My tu sobie z Lwem Mojsiejewiczem jeszcze przez chwilę pokonferujemy.
- Wiesz - szepnęła klatka - brakuje mi Bazyla. - Pewnie by się między nimi ułożył do snu.
- Albo by mnie odprowadził - pomyślałam.

I poszłam sobie.

Tyle jeszcze rzeczy wydarzyło się w Termach w N. zanim Szapirow ogłosił koniec remontu kadr, że postanowiłam podzielić raport z "remontu" na dwie części.
Ta druga część nadejdzie, kiedy Czytelnik da mi łaskawie znać, że znajdzie w sobie wystarczająco ochoty, żeby ją po pierwszej części przeczytać.
Nawet, gdyby to miała być nieprawda.

Władysława