WSBN

Wirtualny Szpital dla Bardzo Nerwowych powstał w roku 2002, na dawnym forum Najwyższego Czasu, a jego pierwszym i ostatnim dyrektorem został legendarny, całkowicie wirtualny dr Fciak. Na co dzień szpitalem i personelem zarządza Siostra Przełożona. W skład stałego personelu wchodzi pielęgniarz Świstak (pomaga mu żona, znana bardziej jako Świstula, oraz woźny Raciwiłł.
Dalej...

15 stycznia 2010

WSBN ciąg dalszy

Koncepcja terapeutyczna dr. Fciaka polega na umieszczeniu "pacjenta" w wirtualnym szpitalu, który jest zarazem Komórką Rewolucyjną, podlegającą bezpośrednio Centrali. Ta z kolei podlega Centrali Central, z siedzibą w Nowym Jorku.

Komórką Rewolucyjną, nazywaną czasami "Na wysokim piętrze", kieruje emisariusz Lew Dawidowicz Zylbersztajnow. Niewiele o nim wiadomo - któregoś dnia pojawił się w Komórce, z papugą na ramieniu, klatką w jednym ręku i walizeczką w drugim.

Lew Dawidowicz dał mi kiedyś do zrozumienia, że swoją rewolucyjną młodość spędził w Meksyku z Lwem Dawidowiczem Bronsztajnem, ksywa Trocki. Kres jego młodości położył cios pewnego żelastwa. Cios ten sam, który przeciął nić życia Trockiego. Wiek dojrzały emisariusza charakteryzował się przeróżnymi, starannie ukrywanymi wątpliwościami, a jego wiek emerytalny cechuje zupełny brak złudzeń. W głębi duszy emisariusz jest porządnym człowiekiem, nie ukrywającym zbytnio obrzydzenia wobec działających w Komórce rewolucjonistów i szczerej przyjaźni wobec papugi Nadieżdy, osobowości numer 2 (a może nawet numer 1) w Komórce.
Dodam, że ja sama darzę Nadieżdę ogromną i zdecydowanie wzajemną sympatią. Pełne nazwisko papugi brzmi Nadieżda Igorowna Orinoko, a jej ojciec, Igor Amazonicz, przebywając w biurze autora powiedzonka o "zaplutym karle reakcji", wypowiedział się swobodnie - za co ukarano go śmiercią przez otwarcie klatki i wpuszczenie do biura kota Fiedii.

Obsada Komórki jest płynna, ale istnieją duże szanse na to, że co najmniej Rebek (postępowy reżyser filmowy), Hak (wielki amator wspomnień z czasów Pierwszej Konnej i Czeka, o języku z lekka niesalonowym), JoJo (nadkomisarz, specjalizujący się w tropieniu antysemityzmu), Mikołaj (niechętny Kościołowi Katolickiegmu, wojujący protestant, wegeterianin oraz, co gorsza, abstynent), Amam (agentka sławnego wywiadu M. ciiiicho sza), oraz Libero (liberał, wolnomyśliciel i wolnomularz, zwolennik ostentacyjnego luksusu) pozostaną nadzieją światowej rewolucji i ozdobą moich kronik.

Ze stosunku emisariusza do Nadieżdy i półsłówek papugi wynika, że pomogła mu kiedyś, kiedy byli trockiści przeżywali ciężkie chwile (jeśli w ogóle "przeżywali") i że Zylbersztajnow zadbał o umieszczenie w bezpiecznym miejscu paru dokumentów, co mu gwarantuje bezpieczeństwo i skromną emeryturę.

Można ponadto zauważyć, że prawosławie matki Lwa Dawidowicza gra coraz większą, choć dyskretną rolę w jego życiu. O jej pochodzeniu dowiedzieliśmy się dzięki scenie, przedstawionej w jednym z pierwszych raportów "Z frontu...":
- A mamusi jak było? - zapytało babsko.
- Tierieszkowa, Jekatierina Wasiliewna - odpowiedział emisariusz i wyciągnął pustą szklankę w moją stronę. - Nalej kochana, bo dostanę wiatrów od buraczków.
Nie do pominięcia w niniejszym zarysie historycznym wydaje się działalność konkurencyjnej Komórki Rewolucyjnej, kierowanej przez niejakiego Szapirowa, Lwa Mojsiejewicza, postać, łagodnie mówiąc, nieciekawą. Komórka ta nosi w rewolucyjnym żargonie nazwę Sekcji Kynologicznej. Nazwę zasłużoną w tym sensie, że w miarę upływu czasu stała się przytułkiem elementów do cna pozbawionych ludzkich uczuć.

Wypadałoby jeszcze poświęcić parę słów trzem postaciom:
Pierwsza z nich, to red. Sobakiewicz. Aby przybliżyć jego profil, przytoczę kilka fragmentów dawnych raportów:
- Redaktor Sobakiewicz z Gazety Wyborczej - przedstawił się. - Z emisariuszem o nazwisku Zilbersteen chciałbym.
- Co byście z nim chcieli? - wycedził Lew Dawidowicz, któremu przerwano zajęcie.

- A, to wy, Zilbersteen?
- Zylbersztajnow.
- Oh, sorry, siedziałem w ONZ w Nowym Jorku i przesiąkłem. Teraz wróciłem z ramienia Fundacji Batorego, Fundacji Schumana, Fundacji Praw Człowieka i Fundacji Kobiecej. Centrala mianowała mnie pełnomocnikiem do spraw tolerancji.
- A coście robili w ONZ?
- Byłem pełnomocnikiem do spraw tolerancji.
- Jasne, że z takim nazwiskiem i zdolnościami musieliście awansować - odezwała się Nadieżda.
- Jakoś tak się złożyło. W jednostce zwierzchniej mogę z siebie dać więcej - złożył się w uśmiechach Sobakiewicz. Po czym obejrzał się i rozeksklamował - O, papużka co gada. Drogoście płacili?
- W spadku ją mamy - odpowiedział emisariusz i zmienił temat - A ty abstynent nie gap się.
Mikołaj wziął się za nalewanie.
- Nie odmówię paru kropel - spostrzegł się redaktor - Ale ja, proszę państwa, jestem tu głównie w związku z Paradą Równości.
Sobakiewicz wyjął na kanapę zawartość czarnej torby i zrobiło się kolorowo.
- Widzę, że redaktor krzaki przeszukał po ubiegłorocznej Schwanzparade w Berlinie - zaryzykowała papuga.
- Niezupełnie - nie obraził się Sobakiewicz. - Centrala ma zwyczaj odbierać uniformy po pochodzie. A na razie prosi o przymiarkę. Przeczytam teraz z listy: (1) Zilbersteen - czarny skórzany string, czarna skórzana czapka i pejcz z imitacji. (2) Mikołaj - Błękitne japonki i różowa tunika z tiulu. Bez dołu. Trzeba będzie przedłużyć tunikę i zdepilować do japonek. (3) JoJo - niebieskie szorty w białe gwiazdki i biały T-shirt w niebieskie gwiazdki.
Drugą, wartą przedstawienia postacią, jest lektor Puffel (z grubsza biorąc, kobieta). Oto jej patchworkowa charakterystyka:
- Zylbersztajnow, to który? - zapytał kurduplowaty osobnik, otwierając czarną teczkę.
- Przeważnie ten naprzeciw - odpowiedziała raczej agresywnie Nadieżda.
- Niech siada i przeczyta - warknął sznapsbarytonem przybysz, rozpiął marynarkę i zaczął się drapać pod krawatem.
- Zostawcie to. Później przeczytam - wykazał obojętność emisariusz, ale na wszelki wypadek sięgnął po okulary.
- To pilne. Pozwolicie usiąść?
- Siadaj pan.
- Pani - poprawił osobnik.
Trudno było zgadnąć.
- Jestem lektorem. Puffel moje nazwisko. - uzupełnił.
- Będziemy mieli szkolenie dzisiaj - obwieścił Lew Dawidowicz. - Z praw człowieka i torela ...
- Tolerancji - szczeknęło w gardle lektorki. I zagrzechotało na stole.
- To orzeszki. Funduje Centrala. Dla skupienia.
- A dlaczego w papierze, a nie pod folią i w próżni? - zainteresował się JoJo.
- Zostało z różnych zebrań. Precz z martnotrastwem.

Mikołaj wyrzucił na popielniczkę beżowe bobki, które miał już w rękach.
    (…) Lektor przeniosła się do okna.
- Ujdzie tu i widok ładny. Kto posadził na dole te tulipanie, siostrki i lwiczepaszcze?
- Same się posadziły, z wyjątkiem paszczy, które posadził lew - odpowiedziała Nadieżda, która jako pierwsza zrozumiała, że chodziło o tulipany, bratki i lwiepaszcze.
- Zamknij paszczę, bo ci naszczę, jak powiadają - spróbowała ocieplić atmosferę lektor. Bez najmniejszej reakcji na wdzięczne spojrzenie Haka.
- Towarzyszka napije się nektaru? - zapytał sucho Lew Dawidowicz.
- To już lepiej mówcie mi "Wy". Takie czasy. A nektaru z chęcią.

Trzecią wreszcie postacią jest Hilaria Brodawka, wymagająca piękność i amatorka in vitro (w wykonaniu ginekologa Szczywąsa z pierwszego piętra):
- Czy ktoś mógłby mi nalać w ramach ostatniego życzenia? - poprosiła Brodawka.
- Jak skazana ma na imię? - wyciągnął notes Jojo.
- Hilaria.
- To jest takie imię? - zawiesił długopis nadkomisarz.
- Zdrobnienie od Hilary - wyjaśniła Brodawka. - Zmieniłam imię po awanturze Billa z Moniką.
- A przedtem? - uruchomił długopis Jojo.
- Eugenia - zeznała bez oporu Hilaria.
- A to jest pan Yoruba - przedstawił Afrykańczyka i bramkarza z Waikiki emisariusz. - Proszę usiąść na śniegu, a on pani poderżnie gardło.
- 200 Euro najpierw - wyciągnął rękę Yoruba.
- Po udanej egzekucji - wręczył mu nóż Libero.
- OK, ale najpierw zgwałcę - przyjrzał się Hilarii Yoruba.
- Zgoda - zerwała się ze śniegu Brodawka. - Ale u mnie. Tu nie pozwolę.

(...) Na podwórzu zatrzymałam się, aby wymienić z Bazylem parę uprzejmości, kiedy nastąpiło, co miało nastąpić: z klatki ostatecznie wyłonił się Yoruba, a jednocześnie, na piętrze nad Komórką, otworzyło się okno. W oknie ukazała się całkowicie żywa Hilaria i wykonała coś w rodzaju wojskowego salutu. Na co Yoruba tylko stęknął i opuścił podwórze. Po linii prostej i bez odpowiedzi. 
No, teraz Czytelnik nie będzie już mógł się uskarżać na informacyjną oschłość blogu - prolegomena do nowej serii raportów zostały sformułowane i zapisane. Z największą możliwą starannością.

Władysława