WSBN

Wirtualny Szpital dla Bardzo Nerwowych powstał w roku 2002, na dawnym forum Najwyższego Czasu, a jego pierwszym i ostatnim dyrektorem został legendarny, całkowicie wirtualny dr Fciak. Na co dzień szpitalem i personelem zarządza Siostra Przełożona. W skład stałego personelu wchodzi pielęgniarz Świstak (pomaga mu żona, znana bardziej jako Świstula, oraz woźny Raciwiłł.
Dalej...

1 października 2010

Z frontu walki z reakcją i Redakcją (179), 1 października 2010

 
 
Błahe wydarzenie


Jeszcze nie zdarzyło się, żeby dozorca Siadkiewicz wtargnął do Komórki Rewolucyjnej bez pukania. Nikomu nawet nie przyszłoby do głowy, że mógłby.

Tymczasem rano, około jedenastej, kiedy pierwsi senni rewolucjoniści wypytywali Mikołaja o sok ogórkowo-pietruszkowy, gospodarz domu wepchnął do pokoju lokatorkę z II piętra, Izabelę Tęgodubską, oraz siebie samego. Z kotem Bazylem przy piersi.
- Najniższe uszanowanie pani Papuzieńce - wysłał depeszę powitalną. - I pani Władzi najniższe jak wyżej. A pani Amam, to ma.... coś jak moja Mania - skomplementował profil boczny przeciągającej się w drzwiach łazienki agentki wywiadu M.
- Abstynent, skocz po coś na apetyt! - spolaryzował Mikołaja Lew Dawidowicz.
Emisariusz był już pod krawatem i dopinał pośpiesznie dolną część garnituru.
- "Coś, jak moja Mania" - przedrzeźniła dozorcę Tęgodupska. - Tym chłopom, to jedno na myśli! Co nie, Lewek?
- Jedno! - potwierdził Lew Dawidowicz i na 20 sekund ulokował usta na jej przenośnej wystawie pierścionków.
- Podskoczysz, Lewek - podążyła dłonią za oddalającymi się wargami Tęgodubska - jak się dowiesz, z czym nasz drogi cieć przychodzi.
- Niech ktoś kopnie w drzwi sra... toalety - wychylił głowę z sypialni Libero - bo to bydlę nas skompromituje.
Uwaga była na czasie, bo nie zdający sobie sprawy z wizyty Hak śpiewał radosne sprośności, jakby odniósł za drzwiami jakiś szczególny sukces.
- Na kiełbaskę nie splunę - pochwalił zakąskę dozorca. - A pani Izabela, to nie powiem. Duszkiem potrafi.
- Czy nie masz wrażenia, Lewek - przyjrzała się kryształowi pod światło lokatorka - że ten napój ktoś ochrzcił.
- Job jego mać - wypił i wpatrzył się w Haka Lew Dawidowicz.
Hak skulił się, ale uwaga wszystkich spoczęła na Rebeku, który nadpłynął jak wielka kolorowa plama. Jeszcze z pędzlem impresjonisty pośrodku.
- Śnił mi się jakiś stary, szczerbaty bóbr - opadł na sofę, wyciągając spod różowego peniuaru nogi zakończone kapciami o puszkach w kolorze okrycia. - Bożesz ty mój, jaki ohydny. Pewnie samica.
- Z wąsami? - zapytał Siadkiewicz.
- Siwiejącymi na żółto.
- Chajman! - chwycił się za Tęgodubską dozorca - Dwóch takich nie ma!
- Wypisz, wymaluj - wyszarpnęła ramię lokatorka.


Wypada wyjaśnić Czytelnikowi, o kogo chodziło. Tym bardziej, że Siadkiewicz porwał się, pobiegł na balkon i ryknął w kierunku podwórka "Chujman!". A potem wypił trzy razy z rzędu. Ostatnie dwa - z kieliszków sąsiadów. Mimo protestów.


- Ale, po kolei - jak mruknął znający dziesięć języków poseł Iwiński, decydując się w Peru na flirt z czarnoskórą turystką o skośnych oczach, blond włosach i czerwoną kropką w środku czoła.


Śpiewająca głębokim altem, ocierającym się o tenor liryczny, a po byle zakrapianym święcie - o tenor dramatyczny i baryton, Izabela Klementyna Rachela z Rokamienieckich Tęgodubska była nie tylko podporą i dumą chóru parafialnego, ale również pulsującym życiem archiwum okolicy. Pełniła tę funkcję od czasu, jak banderowcy zmusili ją do porzucenia majątku, a komunistyczny rząd zlekceważył jej trzecie imię i nie zagwarantował mieszkania w lepszej dzielnicy.


Otóż, według lokatorki, ojciec Jakuba Chajmana, zameldowanego w luksusowym mieszkaniu na parterze, o jednym pokoju i ciemnej kuchni, do czasu wybuchu II wojny światowej nazywał się Chojakis i był właścicielem połowy kamienic przy jednej z tych ulic, o których liczne pomniki nie pozwalają ani zapomnieć ani sobie uczciwie przypomnieć. Miał odziedziczony po greckich przodkach nos. Na tyle wydatny, że w interesach pomagał i na tyle dyskretny, że nie zaszkodził w podpisaniu folkslisty. Jak stary Chojakis doszedł do papierów na nazwisko Heumann, jest w naszej historii bez znaczenia, bo od lat gryzie on ziemię pod nazwiskiem oryginalnym. Zanim jednak Heumann przeniósł się na Bródno, został wyzwolony z obozu, do którego wpakowali go Niemcy za produkcję samogonu i handel walutą. Bolszewicy uwierzyli w jego nowe, przewidujące nazwisko Chajman, a kwalifikacja ta przetrwała aż do stycznia '68, kiedy to przekazany genetycznie grecki nos kazał jego synowi przeprowadzić korektę i przekształcić się administracyjnie w Chojmańskiego.
Gdyby grecki nos zawiesił w tym momencie swoją działalność - dozorca nie musiałby wbiegać piechotą na "wysokie piętro" i sapać w Bazylowe futerko.
Niestety, po Okrągłym Stole, Jakub Chojmański - powołując się na marcowe prześladowania - nie tylko powrócił do nazwiska Chajman, ale nakazał wymawiać swoje imię, nie wiadomo dlaczego - Kuba. Według pani Izabeli, słono zapłacił ginekologowi Szczywąsowi za dyskretne obrzezanie (na marginesie, o nazwisku dr. Szczywąsa też krążą bardzo różne pogłoski). Śmiesznie miał potem przez jakiś czas chodzić. Siadkiewicz mówi, że maszerował, jakby miał w spodniach kogoś jeszcze, a ten drugi mu tam … cyt. "pani Władzia wie, co-on-mu-tam".
Wspominam o tym wszystkim z kronikarskiej uczciwości (bywa, że niedoceniane dzisiaj drobiazgi, jutro nabierają znaczenia).


Z tym oto Kubą Chajmanem wszedł w konflikt Siadkiewicz. W pierwszą fazę sąsiedzkich działań wojennych dostał się dozorca za sprawą Don Ciccia (rottweilera, znanego w kamienicy pod zawołaniem Cycek), a w drugą - w wyniku nieprzejednanej postawy swojego kota Bazyla.




- Cycek, to w końcu pies... - rozpoczął relację z wydarzeń gospodarz domu.
- … i defekować do toalety nie chodzi - weszła mu w słowo lokatorka z II piętra.
- Co?... - tylko na krótko dał się zaskoczyć dozorca - ...i srać w ubikacji niezwyczajny.



Zapowiadało się ciekawie i wszystkie siły żywe Komórki zgrupowały się przy stole. Mikołajowi nakazano nalewać cicho i bez komentarzy antyalkoholowych.
- Trzeba koniecznie wspomnieć - zatrzymała Siadkiewicza pani Izabela - że Chajman dźwiga na nosie okulary jak dna od butelki …
- … od kufla - nie wytrzymał dozorca. - I nie na nosie, tylko na kinolu.
- Owszym - otrząsnał się Rebek. - Kinol ma obrzydliwy. Jak spuchnięta truskawa.
- Trzeba absolutnie wyjaśnić - zaczęła od nowa Tęgodubska - że Chajman, który dźwiga na kinolu okulary jak dna od kufla, niedowidzi. Przez co, jak tylko gdzieś wylezie z domu, zbiera na butach wszystkie psie gówna.
- Prawo jazdy mu, hehe, zabrali - poczuł się w obowiązku uzupełnić Siadkiewicz - bo widział tylko do kierownicy.
- He he - skomentował Libero.
- He he - wyciągnął czarny notes Jojo.
A pod "He he" dopisał, że Libero szydzi z ofiar pogromów i nie lubi korespondentów Gazety Wyborczej.
- No i przedwczoraj - wznowiła narrację lokatorka - Kuba Chajman wdepnął w ekskrement...
- W gówno chyba! - zdenerwował się dozorca.
- Najpierw lewą nogą - udała problem ze słuchem Tęgodubska - a kiedy się pośliznął, to i prawą.
- A skąd wiedział, że gów..., że ekskrement był produkcji pieska pana gospodarza - zaciekawiła się Amam.
- Bo takie wielkie, to sadzi tylko mój Cycek - wyprężył pierś Siadkiewicz. - Piesek, znaczy.


Nastąpiła jedna z tych magicznych chwil, kiedy cisza aż bulgocze od niezadanych pytań. Nic nie było jasne, a zwłaszcza udział kota w wydarzeniach.


- Mógł wytrzeć kamasze w trawę - pozbierał i poukładał strzępy myśli emisariusz. - I byłoby po krzyku.
- To ty, Lewek, nie znasz Chajmana - opuściła głos do niższych rejestrów pani Izabela. - On się procesuje z państwem polskim o żydowską łaźnię w Argentynie, a tu miałby popuścić mężowi pani Mani, od której kiedyś dostał w pysk, kiedy ją pomacał po ramiączku? Jak już wspomniałam, Chajman łazi po psich gównach od dawna, ale nie zdarzyło się jeszcze, żeby na psa krzyknął albo chociaż mu zwrócił uwagę. Tak się psów boi. Dużo łatwiej przyszło mu nienawidzić kretów i kotów. Co się na czymś śmierdzącym pośliźnie, to tupie w ziemię i przeklina wszystkie krety od czasu potopu, przez renesans aż po upadek banku Lehman Brothers. A jak widzi kota, to wulgarnie obiecuje mu kąpiel w benzynie, przy świetle zapałki.
- Bydlak jeden! - doleciało z klatki.
- No i ja patrzę - przejął opowieść dozorca - a on próbuje kopnąć Bazyla. A potem go łapie i biegnie. To ja za nim. Ale Bazyl to moja krew. Rozdarł mu ryj i koszulę. I chodu! A Chujman do mnie, że zawoła policję i hycla.
- Co tam policja i hycel - zrelatywizowała lokatorka. - Chajman grozi, że do Michnika zadzwoni. I do Szweda za zanieczyszczanie środowiska. I do Nowickiej, zapomniałam już za co. I do Kutza, i do Biedronia...
- Do Biedronia? - przeciągnął nogi Rebek. - Chajman? Taki brzydal?


Pełna analiza wydarzenia nie zajęła więcej niż kwadrans.
- Niech się pan nie przejmuje, panie gospodarzu - uspokoiła Siadkiewicza Nadieżda. - Pan popatrzy na Lwa Dawidowicza.
Wszyscy przyglądaliśmy się emisariuszowi Zylbersztajnowowi, jak masował ucho słuchawką.
- I co Szapirow? - zapytała papuga, kiedy wrócił do stołu.
- Szapirow mówi, że w bazie danych Centrali żadnego Jakuba Chajmana nie ma.
- Czyli, że Chajman może pana, panie gospodarzu, pocałować w dupę - starannie dobrała słowa Nadieżda.
- I psa Cycka - nie zapomniał o rottweilerze Siadkiewicz.
- W dupę - dodał dla jasności Libero.
- Kurwa. - dorzucił esa-floresa Hak.
- I kota - nie zapomniałam o kocie. - To co, Bazyl, wszystko się wyjaśniło i możemy sobie iść?
- Kota - odezwało się telepatycznie ryże 5 kilo - jeśli kot mu pozwoli.


Na dworze było brzydko i mimo wczesnej godziny ciemnawo. W Komórce zapaliły się wszystkie światła. "Gorąco będzie" pomyślałam, "tym bardziej, że nie tylko emisariusz Zylbersztajnow gra na gitarze. A jak Tęgodubska śpiewa!"
Na głośne, potwierdzające "miau" Bazyla, gwałtownie usunął się z drogi ponury typ w długim płaszczu.
Na wysokim piętrze otworzyło się i rozkrzyczało głosem Siadkiewicza okno.
- Uważaj, Chujman, bo mój kot idzie.
- Choć kicia, dam ci cielęcej wątróbki - usłyszałam panią Manię. - A pani, pani Władziu, wstąpi na chwilę?
- Zostanie trochę wątróbki i dla mnie? - zapytałam mechanicznie, patrząc jak znika w klatce schodowej czarny kapelusz Chajmana.
Roześmieliśy się.
Wszyscy troje.
Każde głośno, każde inaczej.


Władysława






PS
Dlaczego moje zwyczajowe "Ale, po kolei" poświęciłam pewnemu posłowi SLD?
O tym w następnej kronice.