WSBN

Wirtualny Szpital dla Bardzo Nerwowych powstał w roku 2002, na dawnym forum Najwyższego Czasu, a jego pierwszym i ostatnim dyrektorem został legendarny, całkowicie wirtualny dr Fciak. Na co dzień szpitalem i personelem zarządza Siostra Przełożona. W skład stałego personelu wchodzi pielęgniarz Świstak (pomaga mu żona, znana bardziej jako Świstula, oraz woźny Raciwiłł.
Dalej...

23 lutego 2010

Z frontu walki z reakcją i Redakcją (175), 23 luty 2010

*
Spirytyzm i spirytualia

Podobno są rzeczy, o których się filozofom nie śniło.
Naprawdę?
No, to przyjrzyjmy się wyczynom filozofii od czasów kamienia łupanego i zastanówmy, jakie też filmy mogły się filozofom po nocach wyświetlać. Mnie wystarczyła minuta, abym na głos krzyknęła. A tego, czy napisałabym od nowa pierwsze zdanie, to nie wiem teraz nawet ja sama. Takie to wesołe filmiki! Gdyby miano je pokazywać, to na każdym afiszu stałoby "od 18 lat", a to oznacza, że jeśli mamy nieletnie potomstwo, to na babysitterów poszłyby nasze oszczędności oraz dobra na Ukrainie.

W takim razie, po co mi był ten wstęp? Odpowiadam całym zdaniem : ten wstęp był po to, żeby Czytelnika zaciekawić i wprowadzić w taki stan, w którym wszystko jest możliwe i nic nie jest nudne. Ja już w nim jestem. Gdyby mi ktoś rok temu powiedział, że będę świadkiem wywoływania ducha postemerytalnego, to musiałabym brać proszki cały rok, a tak tylko przez jeden wieczór. W dodatku nie proszki, tylko cocktail Margerita.

Rozważając rzecz od strony teoretycznej, na ślad nadchodzących wydarzeń powinna mnie była już wczoraj naprowadzić dochodząca z łazienki pieśń. Śpiewał Hak, a refren brzmiał :
A najlepiej, wszyscy wiecie,
to kobiecie jest w powiecie.
Każdy widzi, że związki tej pieśni z sensem były żadne. I to właśnie powinno mi było dać do myślenia. Przecież wiem, że wymiar mitologiczny bywa czasem ukryty w fakcie tak lekkim, jak piórko puchowe kanarka z dziecięcego albo kociego snu.
Teraz, świadoma programu dnia, wspinałam się po schodach, omotana ciekawością i tym stale towarzyszącym mi przekonaniem, że kiedy wszystko jest pod kontrolą, to jeszcze w kominie coś zawyje.

- Ale, po kolei! – jak w Auchan, na widok kilku osób przy papierze toaletowym, wrzasnął świeży wdowiec, kiedy po raz pierwszy od stanu wojennego poszedł na zakupy.

Zaczęło się banalnie. Było wcześnie rano, mniej więcej na godzinę przed obiadem, przewidzianym na drugą.
Rozpoczęło się rutynowe zebranie Komórki. Uwaga Rewolucji skupiła się na ręce Mikołaja, przedłużonej o butelkę Stolicznej. Chodziło o pierwszą kolejkę i koncentracja była absolutna.
Kiedy nagle zadzwoniło.
- Otworzyć? – zawiesił rękę Mikołaj.
- Lej, kurwa – był zdania Hak. – Jak kocha, to poczeka.
Odpowiedział mu szmer poparcia.

- A teraz, Abstynent, przynieś nam coś na ząb – wypił i powąchał chleb emisariusz Zylbersztajnow. – Libero otworzy.
Libero zaczął się przyglądać krzesłu, jakby nie było ubezpieczone od kradzieży. Ale posłusznie otworzył.
Powiało dziwnością - od dzwonka minęło ledwie 10 minut, a za drzwiami nie było nikogo.
- Wszelki duch Pana Boga chwali! – jęknął Rebek, który w dzieciństwie odebrał staranne wychowanie.
- I ja też chwalę – ulżył Rewolucji Siadkiewicz.
Z półpiętra.
– Nikt nie otwierał, to poszedłem po Manię, bo baby się na tym lepiej znają. Dzień dobry pani papuzieńce! - pozdrowił selektywnie.
- Ja też jednego nie odmówię – wepchnęła męża do środka dozorczyni.
- A właśnie chcieliśmy zaproponować – zorientował się Lew Dawidowicz.
- Kiełbaski podgrzałam. Baranie, to wszyscy zjedzą.
Garnek z kiełbaskami i popisem tolerancji wobec koszernej mniejszości etnicznej tak pachniał jednym i drugim, że nie można mu było pozwolić na stygnięcie.

Był czas, aby Rewolucja okazała zainteresowanie przyczyną wizyty.
- O emeryta Wigorka chodzi – zagaił Siadkiewicz.

Pora otworzyć pewną parentezę.
Czy po długiej przerwie w raportach Czytelnik pamięta jeszcze emeryta Wigorka? Tego, który od lat, na moje "Ale wigorek z pana, panie Wigorek" nieodmiennie odpowiadał "O, trzeba mnie było widzieć 5 lat temu, łaskawa pani". Tego, który w 2005 r. tak zwierzał się: "Sens życia zgubiłem. Nieboszczka ostatniego marca zeszła. Oglądam M jak miłość, jak kiedyś z nią, ale bez niej, to M bez miłości. Jak odmawiam różaniec z Radiem Maryja, to słyszę jej głos i zamiast odmawiać, płaczę. Taki stary i wstyd. Jak idę na spacer, to nawet w lecie wszystkie liście są jesienne. Kaczki przestałem karmić na stawie. A w nocy najgorzej. Włażę do łóżka i jakbym czuł jej ciepło, i coś mnie czasem w nocy przykryje, sam nie wiem co, i pytam - to ty ? - i słyszę jak drzwi od sypialni się cicho zamykają... "

Czytelnik zrozumie, że nastawiliśmy uszu.
Obowiązki narracyjne przejęła na siebie pani Mania.
- I znowu Wigorek stracił sens życia. Na karty nie przychodzi i jeść nie chce. Ani wypić. Księdza z łóżka przyjął, ale obrazek, jak ksiądz zostawił, tak leży. Leży jak Wigorek. Doktor Pałka mówi, że to depresja i że nic, tylko trumnę zamawiać. A ja sobie ze starym myślę, że jak Pałka na nic i Kościół na nic, to czas na Wigorkową.
- Przecież z niej już tylko DNA zostało – otrząsnęła się Amam. - I kolczyki.
- Od agentów Mossadu taktu się nie wymaga – nie wytrzymał Mikołaj. – Ale są granice.
- Zaraz, zaraz - włączył się Rebek - Jest wporzo. Jak Wigorek te kolczyki na szkielecie zobaczy, to kopnie w kalendarz i nie będzie się męczył. A ja to sfilmuję i nie takie Grand Prix w Cannes dostanę, jak za bobry w Biberstadt.
- Bardzo wątpię - zdecydowała się na interwencję Nadieżda - żeby państwu Siadkiewiczom chodziło o potrząsanie kolczykami.
Papuga, od powrotu do Warszawy, odzywała się rzadziej. Pierwszy raz w życiu dane jej było szybować w Amazonii przez ponad rok i powrót do zimnego klimatu wywołał w niej uczucia, jakich, w przeciwnym kierunku, mógłby doznać pingwin, wrzucony do sauny.
- Serdeczne dzięki pani papuzieńce - wysłał ptakowi wiązankę uśmiechów dozorca.
- O to to! - dorzuciła asparagus dozorczyni.
- W dodatku - odłożyła nostalgię na później Nadieżda - nietrudno zgadnąć, że państwu Siadkiewiczom chodzi o seans spirytystyczny, który nie pozwala widzieć, a tylko słyszeć, co jest nieskończenie bardziej estetyczne.
- Brałem kiedyś w czymś takim udział - poinformował Hak. - Budionnego żeśmy wywoływali. W czterdziestym szóstym, jak Hitler podchodził po Moskwę.
- W czterdziestym szóstym? - zadrwił Rebek. - Masz chyba na myśli Napoleona.
- Nie pamiętam dokładnie - przyznał się Hak. - No i tego, Siemiona Michaiłowicza, wołamy, a...
- Coś mi nie pasuje - zaczął poszerzać wyrwę Rebek - w czterdziestym szóstym, to Budionny w najlepsze żył.
- Tak jest - potwierdził po paru sekundach Hak. - To pewnie dlatego tak machał szablą po ciemku. O co ci kurwa chodzi?
- Kurwa o to, że Budionny umarł 26 października 1953 r., a żywy Budionny na okrągły stolik byłby odporny. Jak nie wierzysz, to zapytaj Tęgodubskiej czy mojej Womitowiczowej.
- Jak Womitowiczowa raz próbowała wywołać ducha Tęgodubskiej - wtrącił się Siadkiewicz - to Tęgodubska zadzwoniła do mojej Mani, czy nie ma czegoś na łaskotki, bo spać nie może. Ale ciągle żyje.
- A Siemion Michaiłowicz umarł nie 26 października, tylko 31 listopada - nie popuszczał Hak. - Podawałem mu nocnik, to wiem.
- O ile wiem, to listopad, podobnie jak październik, ma 28 dni - piłował Haka Rebek.
- No ale umarł, czy nie? - próbował się za coś złapać Hak.
- Umarł - ucięła dyskusję Nadieżda.
- Umarł - dołożył poświadczenie zgonu emisariusz Zylbersztajnow.
- Czy nie macie Lwie Dawidowiczu wrażenia - smakował swój triumf Hak - że Mikołaj się opierdala i dozorcostwo siedzi o suchym pysku. To jest gardle.
- Coś dla państwa Siadkiewiczów! - zaanonsował protestant i wegeterianin z kuchni.
Po czym ukazał się z wuzetkami i nową butelką.
- Małego kieliszeczka wuzetki nie odmówię - pochyliła się do przodu Siadkiewiczowa.
Blat stołu podzielił jej piersi na dolne i górne, ale więcej zostawił na górze.
Mikołaj poczerwieniał.
- Ładny sweterek, co? - powróciła do pionu dozorczyni. - Stary mi kupił. Jakby pan Abstynent życzył, to powiemy gdzie.
- Ten jeden mi wystarczy - wysycił głębię swojej czerwieni Mikołaj.
- A pan Abstynent to musiał po śniegu się nabiegać - podebrała od dołu swoje popiersie Siadkiewiczowa. - Takich kolorów dostał, że pozazdrościć.
Z Mikołajem zaczęło coś się dziać i wypadało zareagować. Ubiegł mnie jednak Lew Dawidowicz.
- Jeśli nasz kochany gospodarz z małżonką uważa, że panu Wigorkowi pani Wigorkowa potrzebna, to trzeba mu to załatwić.
Kiedy, jak i co - zaraz do tego przejdziemy, a na razie po kieliszeczku na powitanie wiosny za dwa miesiące.
- Nalej za mnie, Libero - poprosił Mikołaj i sprawił wrażenie zainteresowanego podwórkiem. Z obowiązków kronikarskich nastawiłam uszu. Cicho recytował coś, co przypominało psalm, ale psalmem nie było. Oj, nie.
O, Jeru-zalem, miasto!
O ty miasto - niewiasto!
Wietrze suchy, gorący,
wietrze ogniem ziejący!


Kto nad stołem cię ujrzał, ten owoców nie ruszy.
Kto pod stołem zgadywał twoje grusze, ten w duszy,
słodycz ujrzy, i marzeń poukłada bierwiona
i zapali, i skona


Kto cię ujął w swe dłonie, ten umiera, ten tonie,
ten za tobą tam pójdzie, gdzie miłości nie umknie,
ten w cierpieniu rozpuści dni, co jeszcze zostały,
odkąd przestał być mały


O, ty miasto wysokie, w drzewach całe oliwnych
na swych stokach brzemienne, jak me ciało kamienne,
tą miłością, co zwleka, nim zabije człowieka,
gdy zeń życie wycieka


O, Jeru-zalem, miasto!
O, ty miasto - niewiasto!
Wietrze suchy, gorący,
wietrze ogniem ziejący…
Poczułam się zawstydzona.
Jak jednak mógłby Czytelnik ujrzeć grę ciemnych świateł w mrocznej duszy protestanta Dnia Siódmego, skonfrontowanego z biustem dozorczyni, mocno osadzonym w moralnych realiach XXI wieku, a zarazem w kanonach estetycznych sprzed dwustu lat, gdyby nie ta moja szorstka niedyskrecja?
Otrząsnęłam się.

Przy stole omawiano szczegóły, które ezoteryczną przestrzeń wypełniały i wysycały konkretem, którego nie przewidziałaby armijna intendentura przed ofensywą. Seans miał się odbyć w mieszkaniu emeryta, przy jego pełnym zaskoczeniu. Okrągłym stolikiem, świeczkami i wszelką spirytystyczną logistyką miała się zająć dozorczyni, przy ewentualnej współpracy wspomnianej lokatorki z II piętra, znanej Czytelnikowi pod wymagającym starannej wymowy nazwiskiem Tęgodubska. Bezpośredniej komunikacji z duchem podjął się Hak, powołujący się na doświadczenie zdobyte w kontaktach ze zmarłym 31 listopada twórcą Pierwszej Konnej, Budionnym. Do seansu miało dojść jutro (nie zapominajmy, że to jutro jest dzisiaj, a dzisiaj - to było wczoraj). Zostało wyraźnie zastrzeżone, że nikt nie powinien wypić więcej "niż trzeba", oraz że kobiety, z wyjątkiem papugi, powinny być ubrane na ciemno, żeby nie zgorszyć ducha, który powinien być "na luzie, ale w skupieniu i w nastroju".

- Przestań się gapić i mamrotać, Abstynent - zakończył omawianie spraw emisariusz Zylbersztajnow i nakazał Mikołajowi ruszyć to, "na czym Mikołaj by siedział, gdyby nie stał, za przeproszaniem kochanej gospodyni domu i naszej Władzi".

Niech mi Czytelnik wybaczy, że na tym zakończę niniejszy raport.
Doszły do mnie skargi, jak na przykład ta:
"Wczoraj wieczorem zabrałem się za czytanie raportu nr 174, ale na dwudziestej stronie usnąłem i do tej pory nie potrafię się przebudzić. Nie wiem, jak ja teraz się dowiem, co było dalej. Niech pani autorka będzie taka dobra i poda przepis na jakiś nowy koktajl albo cocktail, zamiast żebym denerwował moją żonę długością".
Przypomnę jeszcze tylko, że akcja tego raportu zaczęła się w momencie, kiedy szłam po schodach w górę, relacjonując, co się wydarzyło wczoraj, a kończy dokładnie teraz, kiedy w towarzystwie kota Bazyla idę po schodach w dół. "Schodami w górę, schodami w dół" - przypomina mi się tytuł powieści Michała Choromańskiego. Jestem zmęczona wydarzeniami, które wydarzyły się między tym "w górę" i tym "w dół", ale - jak już uprzedziłam, tym wydarzeniom poświęcę osobny raport.
Żarówki na piętrach i półpiętrach rzucają światło niepewne, jakby chciały przypomnieć, że te nowe, oszczędnościowe, będą świeciły jeszcze gorzej. Bazyl zbiega przede mną w milczeniu, bez najmniejszej ornamentyki ruchowej. Rzeczy wydają się proste i zimne. Pachnie rozkładającym się śniegiem i wilgotnym drewnem.
Jestem już blisko drzwi wyjściowych i jest to ostatni moment, żebym uprzedziła Czytelnika, że nastrój przyszłej relacji nie będzie miał z tą wilgocią wiele wspólnego.
Wyjaśnienie to wydaje mi się tym bardziej potrzebne, że, mający wystarczająco dużo własnych problemów, Czytelnik mógłby machnąć ręką i zrezygnować z lektury. A to sprawiłoby mi prawdziwą przykrość. Równie wielką jak, nie zawaham się tego powiedzieć - niezasłużoną.

Władysława