Piramida
Petru i świnksy
Niezbadane
są wyroki światowych
władz najwyższych.
Można się
zgubić. Tu przemawiają
dyskretnymi decyzjami FED i nowojorskich
banków, a
tu dbają
o słuszny wybór prezydenta
USA i
władz Unii Europejskiej. Tu
trzecia wieża wali się na
znak solidarności z dwiema już
leżącymi,
a tu
zarazki
stuletniej wojny
uciekają z
tajemniczego neokonserwatywnego laboratorium prosto
na Bliski Wschód…
Jakkolwiek
niejawna
byłaby strategia rządu światowego, to
ona nie po
to jest, aby
była sobie a muzom,
i
nie na
to świeci,
aby
jej światło pod korcem
stało. Wszystko,
co
ma
pieczątkę nietajności,
powinno
przez kanały
edukacji,
rozrywki
i mass mediów
spłynąć
na dół i użyźnić
łąkę, na której pasą
się zwykli ludzie, tacy jak czcigodny
czytelnik
i ja, autorka.
Porzućmy
chwilowo edukację i rozrywkę, i skupmy
się na mass mediach, które są
najważniejsze, bo szybkie. A
potem skoncentrujmy
się ponownie,
tym
razem
na
tych publikatorach,
które
zasługują na tytuł mainstream
media. Z
nich czerpią media mniejsze
i
tak stopniowo, aż do dzienników lokalnych, które czerpią
wyłącznie z kasy gminnej i kieszeni
klientki, zainteresowanej takimi news,
jak: kto zabił teściową Marciniaka i czy gospodyni księdza to
tylko gospodyni.
W
naszych czasach człowiek istnieje o tyle, o ile jest klientem.
Klientem, czyli świadomym lub nieświadomym odbiorcą wszystkiego,
co ktoś inny ma do zaoferowania. Ponieważ moje kroniki dotyczą
życia Komórki Rewolucyjnej, ograniczmy pole rozważań do mediów w
ich aspekcie politycznym i odetchnijmy z ulgą, bo zagadnienia
związane z ogólną teorią klienta byłyby tak obszerne, że
mogłaby od nich pęknąć żyłka.
A
teraz czas na jedno z najważniejszych praw uniwersalnych:
Klient
ma być tak głupi, jak to tylko możliwe.
Mijają
tysiąclecia, a prawo to zachowuje świeżość, jaką miało
pierwszego ranka po stworzeniu człowieka, zwłaszcza w odniesieniu
do Ewy, klientki węża. Jeśli współcześnie żyjący czytelnik
chciałby to prawo podważyć, niech od razu przypomni sobie
kolorowe magazyny dla niewiast i telewizyjne audycje dla matołków o
poranku.
Prawidłowy
mózg klienta mediów jest tak zaprogramowany, aby akceptował
wyłącznie ugrupowania polityczne z metką "Demokratyczne".
Partie akceptowalne przez rząd światowy dzielą się na dwie grupy,
o nazwach z klucza "plus - minus". Bez względu na to, czy
są to Demokraci i Republikanie, Lewica i Prawica czy Partia Pracy i
Konserwatyści, te "wrogie" partie powinny mieć program,
umożliwiający członkom bezpieczne skakanie z jednego obozu do
drugiego bez konieczności zmiany poglądów. Cały system
polityczny ma być przy tym tak skonstruowany, żeby okresy chwilowej
utraty władzy nie odbijały się na zarobkach i ciśnieniu tętniczym
kadr.
Istnieje
wszakże jedno "ale" - ponieważ
nic na tym świecie nie jest idealne
(czyt. nie
wszystko da się objąć kontrolą),
co jakiś czas jedna lub obie
"zwalczające
się demokratycznie" siły polityczne muszą zostać poddane
kuracji przeczyszczającej, a nierzadko
całkowitej wymianie. To
okrutne
zadanie spada na barki lokalnych instancji rządu światowego i
podległych im publikatorów.
Cały
powyższy wstęp potrzebny był do zrozumienia, dlaczego po ostatnim
moście, rzuconym od Centrali krajowej do Komórki Rewolucyjnej,
biegnie niejaki Szapirow, z papierosem w ręku i zadyszką w
piersiach.
Jego
zadaniem będzie
obwieszczenie, że metka
"Nowoczesna", jakiś czas temu
przyszyta do znanego z telewizji kołnierza,
ma zastąpić
wszystkie sparciałe
metki z napisem "Platforma
Obywatelska".
-
Ale po kolei - jak zawołał
dentysta do pacjentów,
z których
żaden
nie chciał
podnieść
się
z krzesła.
Było
południe, śniadanie
toczyło się
jak zwykle, kiedy w drzwiach dał się
słyszeć
klucz, a po nim brutalne kopanie. Okazało
się, że
nerwy odpowiedzialnej za Komórkę
Ruchli Cwajfogel i odpowiedzialnej za Cwajfogel Chany Puffel były
tak napięte, że klucz nie wiedział, w którą stronę się obracać.
-
Stoliczna... jest? - zawołała
Cwajfogel, dzieląc pytanie na dwie
części w
rytmie, w jakim Puffel próbowała
zedrzeć z niej płaszcz.
-
A co ja kurwa piję, bawarkę? - podniósł do góry szklankę Hak.
-
Lew Mojsiejewicz zaraz tu będzie - rozdarła się histerycznie
lektorka Puffel, a tu śmierdzi nogami.
-
To bobry śmierdzą - wyjaśnił liberał Libero - Robin film kręci
i trzech wąsatych aktorów pływa w wannie. Nie wiadomo w końcu,
który z tej czwórki jedzie najbardziej.
-
Zatkać każdemu dupę tęczową chorągiewką, rzucić im polano do
żarcia i uszczelnić scotchem łazienkę - poradziła papuga
Nadieżda.
-
Zróbcie, jak towarzyszka Orinoko każe - zaleciła komendantka
Cwajfogiel.
-
A ja tu towarzyszkę Orinoko pod dzisiejszą datą uwiecznię -
zalecił sam sobie nadkomisarz Jojo i otworzył czarny notes. - Za
homofobię i antysemityzm.
(Nie
muszę Czytelnikowi przypominać, że jeśli ktoś jest ścigany za
rasizm, seksizm czy homofobię, antysemityzm sam się dodaje do aktu
oskarżenia. Zupełnie inaczej, niż w przypadku afer gospodarczych,
stręczycielstwa lub pedofilii.)
-
Baczność! - krzyknęła Amam, agentka wywiadu M. - Na prawo patrz!
-
Co jest, kurwa! - zakrztusił się Hak. - To już nie "na lewo"?
-
Przecież to dozorca Siadkiewicz! - zdziwił się nalewkowy Mikołaj,
abstynent i protestant Dnia Siódmego, utrzymywany przez Komórkę
za nienawiść do Kościoła Katolickiego.
-
Obok, durniu! - syknęła Amam.
W
chwilę później coś się od Siadkiewicza odłączyło i ustawiło
za stołem.
-
Głos zabierze Lew Mojsiejewicz Szapirow - zaanonsowała Puffel.
-
Ciekawe, komu zabierze - kłapnęło dziobem w klatce.
-
Jaki Szapirow, przecież to Hartman! - zaczął nową serię zdziwień
Mikołaj.
-
Ja bym powiedział, że raczej Michnik - był zdania Libero.
-
Dla mnie on wygląda na Najsztuba - podałam swoją opinię.
-
Może i Najsztub - prawie zgodziła się Nadieżda - ale Najsztub
raczej jako ojciec, bo za matkę to on miał chyba Frasyniuka.
-
I co jeszcze? - wyciągnął długopis Jojo. - Może która
powie, że poród odbierał Smolar albo sam Biedroń?
-
Może i powie - przeciągnęła sylaby papuga - ale Bazyl mi tu
miauczy, że wszyscy mamy trochę racji.
-
Tak czy inaczej, wstrętna morda - podsumował telepatycznie kot.
Tymczasem
"wstrętna morda" wciąż układał przed sobą papiery.
-
Co tam słychać, tow. Szapirow, w Moskwie? - zagadnął Hak, były
czekista, który wojował jeszcze w Pierwszej Konnej pod samym
Budionnym.
-
Skąd wyście wzięli tego idiotę? - przetarł okulary szef
Centrali. - A może wy mnie jeszcze towarzyszu zapytacie, jak się ma
Wołodia Putin? Postawcie towarzyszu…
-
Hak - usłużnie podpowiedział Jojo.
-
Postawcie towarzyszu Hak to pytanie Zandbergowi z "Razem"
- kontynuował Szapirow - to on wam, towarzyszu Hak, da po mordzie;
ja na to już jestem za stary.
-
To napijcie się, Lwie Mojsiejewiczu - nie dał się zdominować Hak -
a siły wam wrócą, jak capowi na widok kozy.
-
Ot i wreszcie coś mądrego - zaakceptował ofertę Szapirow i
wsłuchał się w bulgot, dochodzący z własnego gardła.
-
A jak już pytacie Hak o to, co słychać, to na nowojorskiej
giełdzie nic nowego, gender ma się dobrze, a towarzysza, jak mu tam, Gramsciego, właśnie
wydajemy na nowo.
-
Tak toczna, wsio poniał - potwierdził Hak i widać było, że nie
poniał niczego.
Na
stół obrad zajechał słoik z kiszonymi
ogórkami i półmisek śledzi.
-
Odszczelnijcie łazienkę -
zatroskała się Nadieżda - bo robin się z
tymi bobrami udusi. Bydlę
z niego durne, ale będzie weselej.
-
Już otwieram
- podniósł
się Mikołaj. - Ogórki trochę przekiszone, śledź świeży, to
nikt bobrów nie wyczuje.
-
Kogo ja widzę - rozdarł się
robin.
- Lowa, kędziorku ty mój, jak
ty te swoje portki w
"Czerwonej Rurze"
odnalazłeś?
-
Jak widzisz - chłodem
potraktował poufałość
Szapirow. - A ty swoje to
gdzie zgubił?
-
Ja to mlamlam!
- ocknął się robin. - Musiał
któryś boberek ząbkami zahaczyć.
Bo ja z nimi kręcę
- wyjaśnił
już w drzwiach,
ozdobionych
kolorowym
bidecikiem
z porcelany.
-
A wy
mi teraz zabierzecie
ze ściany to paskudztwo - pokazał palcem Szapirow.
To
"paskudztwo", to był rządek fotografii świeżo obalonych
przywódców III republiki.
Pierwsza
do zdzierania rzuciła się Ruchla Cwajfogel i
zerwała
sławne zdjęcie poprzedniej pary prezydenckiej z audiencji u papieża
Benedykta XVI.
I
zaczęło się. Obie lesbijki rwały, co popadło. Do
momentu, kiedy Chana Puffel zastygła przed fotografią
przedstawiającą Grodzką i Bodnara. Zapachniało bluźnierstwem.
-
Wsio eta gawno! - wyrwał ją
z odrętwienia Szapirow. - To
teraz przylepicie.
- Kto
to, ten gówniarz? - zaciekawiła się Amam.
-
Wyplujcie
to słowo, Amam, dwanaście razy, a potem jeszcze siedem i jeszcze
trzy - zatrząsł się Szapirow.
-
To przyszły
Gauleiter polskiego kraju związkowego - rozległ się nie wiadomo
skąd głos emeryta Dygi. Tego,
o którym Czytelnik wie, że
ściany nie są mu
przeszkodą.
- A ty
Szapirow - kontynuował głos - co tak sterczysz, jak dupa przed
dekoracją Gwiazdą Komandorską Orderu Odrodzenia Polin?
-
Panie Dyga - postanowiłam
ratować sytuację - niech pan da spokój, bo panu
zamkną Komórkę, a mnie
raporty.
-
Agent
00, Petru. Ryszard Petru - przejęła
inicjatywę papuga Nadieżda.
- Nie ma dnia, żeby go
państwowa telewizja nie pokazała 1500 razy. Zna się absolutnie na
wszystkim. Mówi głośno i
dzięki temu wie, co mówi.
-
Co to było? - jął łapać powietrze spęczniały na czerwono
komendant
Szapirow.
-
Nic. Co
miało być? - taktycznie zdziwiła się Cwajfogel. A potem tej samej
odpowiedzi udzieliło seryjnie całe rewolucyjne gremium, które
nie miało ochoty skompromitować się na odcinku czujności.
-
Musiało mi się, job jewo mać,
coś wydać - skwitował sytuację Szapirow i nagle się pożegnał.
Zatrzymał
się jednak z ręką na klamce i wygłosił krótkie exposé:
- -
Kontrrewolucję zagłaskamy. A jak
PiS uprze się, uzbroimy i
wystawimy Lecha Wałęsę,
który się rwie. Odtworzymy Platformę, bo nie ma lewicy bez lewicy kiedy "Razem"
nie jest
razem.
Całą parę
z lokomotywy wdmuchamy
w "Nowoczesną", bo klient
chce drona i smartfona. Schulz
i Juncker rozmawiali z Bilderbergiem, a Bilderberg z Nowym Jorkiem.
Petru ma być na lewo i na prawo, bo chłopak jest, jak to mówią, fotogeniczny. Uruchomić
prasę.
Wsadzić
do redakcji Tygodnika Powszechnego parę
nowych klat i hartmanów.
Nakopać
do dupy prokuratorkom
z telewizji, żeby się ruszały. Pokazać
kierownikom programów
politycznych, że
ich papiery zżółkły,
ale nie zginęły.
Bronić
w telewizorze resortowe
dzieci, a
resortowym wnukom
pozmieniać
nazwiska. To
tyle. End nał, w
tył
zwrot i
meldować!
-
Ale, towarzyszu Szapirow -
zatrzymał
go Hak
- to gdzie teraz jest lewica?
-
Wot durak! -
zapiszczała
mieszanka pod nazwą
Szapirow. - A ty pokaż
no
ręką
na lewo. O! A teraz odwróć się i pokaż no
od
nowa. O! A teraz odwróć się o 405 stopni.
-
Chyba 45 stopni - sprawdziła na smartfonie agentka Amam.
-
45, to miała kiedyś wódka - zarechotał komendant Centrali i
zamknął za sobą drzwi.
-
Czyli lewica jest teraz, gdzie Szapirow każe - sięgnął po
szklankę Hak.
-
"Szapirow" - drwiąco wymówiła nazwisko Nadieżda i zadarła dziób
do góry.
A
za jej dziobem poszły oczy wszystkich, z wyjątkiem Puffel,
Cwajfogel i nadkomisarza Jojo, który pilnie notował.
-
A
poza tym - pozwoliła sobie na drwiny papuga - mówimy "lewica",
a myślimy "system"; mówimy "system", a myślimy
"lewica", ty stary zagubiony Haku.
W
głosie Nadieżdy pojawił niespodziewany składnik, coś jakby
odrobina nostalgii. Fakt,
kiedyś wszystko było jaśniejsze.
Tym
razem kot Bazyl postanowił mi
towarzyszyć. Oboje staliśmy
obok skrzynek na listy i nie mieliśmy
ochoty przekroczyć Rubikonu drzwi.
Myśleliśmy
to samo, tyle że Bazyl dla uspokojenia wymachiwał
ogonem, a mnie to nie było dane.
Kot dozorcy Siadkiewicza miał
do domu blisko, podczas gdy ja musiałam się zanurzyć w wilgotną mgłę na
dłużej.
W
końcu oboje ruszyliśmy przed siebie. Bez słowa i bez miauknięcia.