WSBN

Wirtualny Szpital dla Bardzo Nerwowych powstał w roku 2002, na dawnym forum Najwyższego Czasu, a jego pierwszym i ostatnim dyrektorem został legendarny, całkowicie wirtualny dr Fciak. Na co dzień szpitalem i personelem zarządza Siostra Przełożona. W skład stałego personelu wchodzi pielęgniarz Świstak (pomaga mu żona, znana bardziej jako Świstula, oraz woźny Raciwiłł.
Dalej...

5 lutego 2016

Z frontu walki z reakcją (195), 4 lutego 2016



Drodzy Czytelnicy, nadszedł czas pożegnać się.


Moje raporty ukazywały się przez 10 lat i były świadkami czasów o niezwykłej dynamice. Zamiłowanie do lektury i umiejętność czytania chudły w oczach i dryfowały w kierunku smartfonów i instrukcji obsługi różnych przemyślnych urządzeń. Musiało więc dojść do zakończenia przygody z WSBN, naszym Wirtualnym Szpitalem dla Bardzo Nerwowych.

Dr Fciak, dyrektor szpitala, obdarował mnie wyrazami uznania, kot Bazyl spłakał się kocimi łzami, i tak znalazłam się późnym wieczorem na pustawej ulicy, w atmosferze wprawdzie mokrej i mrocznej, ale też nie pozbawionej błysków optymizmu, zwiastujących nadejście wiosny.

Postanowiłam odnaleźć praczkę, która na swoim blogu pożegnała się z Państwem prawie dwa tygodnie temu. Wiem, gdzie się w tym momencie znajduje i jestem pewna, że swoim towarzystwem sprawię jej przyjemność. Co dwa plecaki, to nie jeden. Zwłaszcza teraz, kiedy - po raz pierwszy od wieków - już nikt i nigdzie na świecie nie może poczuć się bezpieczny.

Opisywaniem stanu rzeczy z pewnością będzie się zajmował Rozpuszczalnik oraz członkowie Klubu Kolonialnego Papugi Orinoko.

Z papugą Nadieżdą, moderatorką Klubu, będę wspominała dobre czasy przez telefon. 
A was, Czytelnicy... nigdy nie zapomnę.




A teraz, czas patrzeć w przyszłość - więc krótko:


Dziękuję Wam wszystkim za obecność i wytrwałość.
Dobrze mi było z Wami.
Trzymajcie się ciepło.
Z Bogiem!
Władysława


21 stycznia 2016

Z frontu walki z reakcją (194), 21 stycznia 2016


Nigdy jeszcze posiedzenie nie było tak krótkie.
Kierownictwo postanowiło utworzyć w naszym lokalu OBKOD, czyli Organ Bojowy Komitetu Obrony Demokracji im. Mateusza Kijowskiego.
- Symbol graficzny organu powinien mieć charakter bojowy - zarządziła lektorka Puffel.
- Proponuję armatkę z dwiema kulkami - wysunęła z klatki swój projekt papuga Nadieżda.
- Przyjmujemy - zdecydowała Puffel.
Na polecenie szefa Komórki, Ruchli Cwajfogiel, do tablicy podeszła Amam, agentka wywiadu M., a Chana Puffel jęła dyktować nazwiska. Pierwsze pozycje, tj. Cwajfogiel, Puffel, Jojo, Amam i Robin, nie wywołały komentarzy.
- Ja nie jestem zainteresowany - oświadczył natomiast nalewkowy Mikołaj i zażądał wykreślenia swojego nazwiska.
Zamiast skreślić, Amam nazwisko podkreśliła.
- Skreślisz, czy mam cię oblać sokiem pokrzywowo-selerowym - zamierzył się butelką Mikołaj, zaprzysięgły wegeterianin.
- Jak Mikołaj, kurwa, nie chce, to niech nie chce - wmieszał się komunista starej daty Hak, który na widok Petru chwyta się za brzuch, a po ostatnich wypowiedziach eurokomisarza Lewandowskiego przez godzinę wywrzaskiwał, że resztę życia poświęci na zwalczanie szczurów.

Był to moment przełomowy zebrania.
"Hak", osobiście napisała na tablicy Cwajfogiel, zniecierpliwiona powolnością werbunku.
- A chuja! - ostrzegł Hak i stanął obok Mikołaja.

Kto pierwszy i w co dokładnie kopnął Joja, nie potrafię powiedzieć, ale Jojo oddał kopa Mikołajowi. Po czym natychmiast został odciągnięty za włosy przez Siadkiewiczową, która właśnie weszła z pocztą. Widząc jej imponujące popiersie tuż nad głową zdestabilizowanego Joja, Mikołaj, który do żony dozorcy ma stosunek - jak by to powiedzieć - freudowski, jeszcze silniej poczuł się po jasnej stronie mocy i skoczył na Joja obiema nogami. Kiedy Hak zabrał się za wypychanie Robina przez okno, do akcji wszedł kot Bazyl i lokując się na głowie Robina, przeważył go na drugą stronę. Wypadli razem, ale na szczęście było to jedno z okien do loggii, otwartych przez Puffel i Cwajfogiel w celu wzywania pomocy międzynarodowym kodem "Pogrom!".

Na wszelki wypadek postanowiłam nie czekać na przybycie policji.
Szefa organów porządkowych zmienić łatwiej, niż utrwalone przez 8 lat nawyki.

Władysława

18 grudnia 2015

Z frontu walki z reakcją (193), 18 grudnia 2015



Piramida Petru i świnksy

Niezbadane są wyroki światowych władz najwyższych. Można się zgubić. Tu przemawiają dyskretnymi decyzjami FED i nowojorskich banków, a tu dbają o słuszny wybór prezydenta USA i władz Unii Europejskiej. Tu trzecia wieża wali się na znak solidarności z dwiema już leżącymi, a tu zarazki stuletniej wojny uciekają z tajemniczego neokonserwatywnego laboratorium prosto na Bliski Wschód…

Jakkolwiek niejawna byłaby strategia rządu światowego, to ona nie po to jest, aby była sobie a muzom, i nie na to świeci, aby jej światło pod korcem stało. Wszystko, co ma pieczątkę nietajności, powinno przez kanały edukacji, rozrywki i mass mediów spłynąć na dół i użyźnić łąkę, na której pasą się zwykli ludzie, tacy jak czcigodny czytelnik i ja, autorka.

Porzućmy chwilowo edukację i rozrywkę, i skupmy się na mass mediach, które są najważniejsze, bo szybkie. A potem skoncentrujmy się ponownie, tym razem na tych publikatorach, które zasługują na tytuł mainstream media. Z nich czerpią media mniejsze i tak stopniowo, aż do dzienników lokalnych, które czerpią wyłącznie z kasy gminnej i kieszeni klientki, zainteresowanej takimi news, jak: kto zabił teściową Marciniaka i czy gospodyni księdza to tylko gospodyni.

W naszych czasach człowiek istnieje o tyle, o ile jest klientem. Klientem, czyli świadomym lub nieświadomym odbiorcą wszystkiego, co ktoś inny ma do zaoferowania. Ponieważ moje kroniki dotyczą życia Komórki Rewolucyjnej, ograniczmy pole rozważań do mediów w ich aspekcie politycznym i odetchnijmy z ulgą, bo zagadnienia związane z ogólną teorią klienta byłyby tak obszerne, że mogłaby od nich pęknąć żyłka.

A teraz czas na jedno z najważniejszych praw uniwersalnych:
Klient ma być tak głupi, jak to tylko możliwe.
Mijają tysiąclecia, a prawo to zachowuje świeżość, jaką miało pierwszego ranka po stworzeniu człowieka, zwłaszcza w odniesieniu do Ewy, klientki węża. Jeśli współcześnie żyjący czytelnik chciałby to prawo podważyć, niech od razu przypomni sobie kolorowe magazyny dla niewiast i telewizyjne audycje dla matołków o poranku.

Prawidłowy mózg klienta mediów jest tak zaprogramowany, aby akceptował wyłącznie ugrupowania polityczne z metką "Demokratyczne". Partie akceptowalne przez rząd światowy dzielą się na dwie grupy, o nazwach z klucza "plus - minus". Bez względu na to, czy są to Demokraci i Republikanie, Lewica i Prawica czy Partia Pracy i Konserwatyści, te "wrogie" partie powinny mieć program, umożliwiający członkom bezpieczne skakanie z jednego obozu do drugiego bez konieczności zmiany poglądów. Cały system polityczny ma być przy tym tak skonstruowany, żeby okresy chwilowej utraty władzy nie odbijały się na zarobkach i ciśnieniu tętniczym kadr.

Istnieje wszakże jedno "ale" - ponieważ nic na tym świecie nie jest idealne (czyt. nie wszystko da się objąć kontrolą), co jakiś czas jedna lub obie "zwalczające się demokratycznie" siły polityczne muszą zostać poddane kuracji przeczyszczającej, a nierzadko całkowitej wymianie. To okrutne zadanie spada na barki lokalnych instancji rządu światowego i podległych im publikatorów.

Cały powyższy wstęp potrzebny był do zrozumienia, dlaczego po ostatnim moście, rzuconym od Centrali krajowej do Komórki Rewolucyjnej, biegnie niejaki Szapirow, z papierosem w ręku i zadyszką w piersiach.
Jego zadaniem będzie obwieszczenie, że metka "Nowoczesna", jakiś czas temu przyszyta do znanego z telewizji kołnierza, ma zastąpić wszystkie sparciałe metki z napisem "Platforma Obywatelska".

- Ale po kolei - jak zawołał dentysta do pacjentów, z których żaden nie chciał podnieść się z krzesła.

Było południe, śniadanie toczyło się jak zwykle, kiedy w drzwiach dał się słyszeć klucz, a po nim brutalne kopanie. Okazało się, że nerwy odpowiedzialnej za Komórkę Ruchli Cwajfogel i odpowiedzialnej za Cwajfogel Chany Puffel były tak napięte, że klucz nie wiedział, w którą stronę się obracać.
- Stoliczna... jest? - zawołała Cwajfogel, dzieląc pytanie na dwie części w rytmie, w jakim Puffel próbowała zedrzeć z niej płaszcz.
- A co ja kurwa piję, bawarkę? - podniósł do góry szklankę Hak.
- Lew Mojsiejewicz zaraz tu będzie - rozdarła się histerycznie lektorka Puffel, a tu śmierdzi nogami.
- To bobry śmierdzą - wyjaśnił liberał Libero - Robin film kręci i trzech wąsatych aktorów pływa w wannie. Nie wiadomo w końcu, który z tej czwórki jedzie najbardziej.
- Zatkać każdemu dupę tęczową chorągiewką, rzucić im polano do żarcia i uszczelnić scotchem łazienkę - poradziła papuga Nadieżda.
- Zróbcie, jak towarzyszka Orinoko każe - zaleciła komendantka Cwajfogiel.
- A ja tu towarzyszkę Orinoko pod dzisiejszą datą uwiecznię - zalecił sam sobie nadkomisarz Jojo i otworzył czarny notes. - Za homofobię i antysemityzm.
(Nie muszę Czytelnikowi przypominać, że jeśli ktoś jest ścigany za rasizm, seksizm czy homofobię, antysemityzm sam się dodaje do aktu oskarżenia. Zupełnie inaczej, niż w przypadku afer gospodarczych, stręczycielstwa lub pedofilii.)

- Baczność! - krzyknęła Amam, agentka wywiadu M. - Na prawo patrz!
- Co jest, kurwa! - zakrztusił się Hak. - To już nie "na lewo"?
- Przecież to dozorca Siadkiewicz! - zdziwił się nalewkowy Mikołaj, abstynent i protestant Dnia Siódmego, utrzymywany przez Komórkę za nienawiść do Kościoła Katolickiego.
- Obok, durniu! - syknęła Amam.
W chwilę później coś się od Siadkiewicza odłączyło i ustawiło za stołem.
- Głos zabierze Lew Mojsiejewicz Szapirow - zaanonsowała Puffel.
- Ciekawe, komu zabierze - kłapnęło dziobem w klatce.
- Jaki Szapirow, przecież to Hartman! - zaczął nową serię zdziwień Mikołaj.
- Ja bym powiedział, że raczej Michnik - był zdania Libero.
- Dla mnie on wygląda na Najsztuba - podałam swoją opinię.
- Może i Najsztub - prawie zgodziła się Nadieżda - ale Najsztub raczej jako ojciec, bo za matkę to on miał chyba Frasyniuka.
- I co jeszcze? - wyciągnął długopis Jojo. - Może która powie, że poród odbierał Smolar albo sam Biedroń?
- Może i powie - przeciągnęła sylaby papuga - ale Bazyl mi tu miauczy, że wszyscy mamy trochę racji.
- Tak czy inaczej, wstrętna morda - podsumował telepatycznie kot.

Tymczasem "wstrętna morda" wciąż układał przed sobą papiery.
- Co tam słychać, tow. Szapirow, w Moskwie? - zagadnął Hak, były czekista, który wojował jeszcze w Pierwszej Konnej pod samym Budionnym.
- Skąd wyście wzięli tego idiotę? - przetarł okulary szef Centrali. - A może wy mnie jeszcze towarzyszu zapytacie, jak się ma Wołodia Putin? Postawcie towarzyszu…
- Hak - usłużnie podpowiedział Jojo.
- Postawcie towarzyszu Hak to pytanie Zandbergowi z "Razem" - kontynuował Szapirow - to on wam, towarzyszu Hak, da po mordzie; ja na to już jestem za stary.
- To napijcie się, Lwie Mojsiejewiczu - nie dał się zdominować Hak - a siły wam wrócą, jak capowi na widok kozy.
- Ot i wreszcie coś mądrego - zaakceptował ofertę Szapirow i wsłuchał się w bulgot, dochodzący z własnego gardła.
- A jak już pytacie Hak o to, co słychać, to na nowojorskiej giełdzie nic nowego, gender ma się dobrze, a towarzysza, jak mu tam, Gramsciego, właśnie wydajemy na nowo.
- Tak toczna, wsio poniał - potwierdził Hak i widać było, że nie poniał niczego.

Na stół obrad zajechał słoik z kiszonymi ogórkami i półmisek śledzi.
- Odszczelnijcie łazienkę - zatroskała się Nadieżda - bo robin się z tymi bobrami udusi. Bydlę z niego durne, ale będzie weselej.
- Już otwieram - podniósł się Mikołaj. - Ogórki trochę przekiszone, śledź świeży, to nikt bobrów nie wyczuje.
- Kogo ja widzę - rozdarł się robin. - Lowa, kędziorku ty mój, jak ty te swoje portki w "Czerwonej Rurze" odnalazłeś?
- Jak widzisz - chłodem potraktował poufałość Szapirow. - A ty swoje to gdzie zgubił?
- Ja to mlamlam! - ocknął się robin. - Musiał któryś boberek ząbkami zahaczyć. Bo ja z nimi kręcę - wyjaśnił już w drzwiach, ozdobionych kolorowym bidecikiem z porcelany.

- A wy mi teraz zabierzecie ze ściany to paskudztwo - pokazał palcem Szapirow.
To "paskudztwo", to był rządek fotografii świeżo obalonych przywódców III republiki.
Pierwsza do zdzierania rzuciła się Ruchla Cwajfogel i zerwała sławne zdjęcie poprzedniej pary prezydenckiej z audiencji u papieża Benedykta XVI.

 












I zaczęło się. Obie lesbijki rwały, co popadło. Do momentu, kiedy Chana Puffel zastygła przed fotografią przedstawiającą Grodzką i Bodnara. Zapachniało bluźnierstwem.


 






- Wsio eta gawno! - wyrwał ją z odrętwienia Szapirow. - To teraz przylepicie.


- Kto to, ten gówniarz? - zaciekawiła się Amam.
- Wyplujcie to słowo, Amam, dwanaście razy, a potem jeszcze siedem i jeszcze trzy - zatrząsł się Szapirow.
- To przyszły Gauleiter polskiego kraju związkowego - rozległ się nie wiadomo skąd głos emeryta Dygi. Tego, o którym Czytelnik wie, że ściany nie są mu przeszkodą.
- A ty Szapirow - kontynuował głos - co tak sterczysz, jak dupa przed dekoracją Gwiazdą Komandorską Orderu Odrodzenia Polin?
- Panie Dyga - postanowiłam ratować sytuację - niech pan da spokój, bo panu zamkną Komórkę, a mnie raporty.
- Agent 00, Petru. Ryszard Petru - przejęła inicjatywę papuga Nadieżda. - Nie ma dnia, żeby go państwowa telewizja nie pokazała 1500 razy. Zna się absolutnie na wszystkim. Mówi głośno i dzięki temu wie, co mówi.

- Co to było? - jął łapać powietrze spęczniały na czerwono komendant Szapirow.
- Nic. Co miało być? - taktycznie zdziwiła się Cwajfogel. A potem tej samej odpowiedzi udzieliło seryjnie całe rewolucyjne gremium, które nie miało ochoty skompromitować się na odcinku czujności.
- Musiało mi się, job jewo mać, coś wydać - skwitował sytuację Szapirow i nagle się pożegnał.

Zatrzymał się jednak z ręką na klamce i wygłosił krótkie exposé:
  • - Kontrrewolucję zagłaskamy. A jak PiS uprze się, uzbroimy i wystawimy Lecha Wałęsę, który się rwie. Odtworzymy Platformę, bo nie ma lewicy bez lewicy kiedy "Razem" nie jest razem. Całą parę z lokomotywy wdmuchamy w "Nowoczesną", bo klient chce drona i smartfona. Schulz i Juncker rozmawiali z Bilderbergiem, a Bilderberg z Nowym Jorkiem. Petru ma być na lewo i na prawo, bo chłopak jest, jak to mówią, fotogeniczny. Uruchomić prasę. Wsadzić do redakcji Tygodnika Powszechnego parę nowych klat i hartmanów. Nakopać do dupy prokuratorkom z telewizji, żeby się ruszały. Pokazać kierownikom programów politycznych, że ich papiery zżółkły, ale nie zginęły. Bronić w telewizorze resortowe dzieci, a resortowym wnukom pozmieniać nazwiska. To tyle. End nał, w tył zwrot i meldować!
- Ale, towarzyszu Szapirow - zatrzymał go Hak - to gdzie teraz jest lewica?
- Wot durak! - zapiszczała mieszanka pod nazwą Szapirow. - A ty pokaż no ręką na lewo. O! A teraz odwróć się i pokaż no od nowa. O! A teraz odwróć się o 405 stopni.
- Chyba 45 stopni - sprawdziła na smartfonie agentka Amam.
- 45, to miała kiedyś wódka - zarechotał komendant Centrali i zamknął za sobą drzwi.
- Czyli lewica jest teraz, gdzie Szapirow każe - sięgnął po szklankę Hak.
- "Szapirow" - drwiąco wymówiła nazwisko Nadieżda i zadarła dziób do góry.
A za jej dziobem poszły oczy wszystkich, z wyjątkiem Puffel, Cwajfogel i nadkomisarza Jojo, który pilnie notował.
- A poza tym - pozwoliła sobie na drwiny papuga - mówimy "lewica", a myślimy "system"; mówimy "system", a myślimy "lewica", ty stary zagubiony Haku.
W głosie Nadieżdy pojawił niespodziewany składnik, coś jakby odrobina nostalgii. Fakt, kiedyś wszystko było jaśniejsze.

Tym razem kot Bazyl postanowił mi towarzyszyć. Oboje staliśmy obok skrzynek na listy i nie mieliśmy ochoty przekroczyć Rubikonu drzwi. Myśleliśmy to samo, tyle że Bazyl dla uspokojenia wymachiwał ogonem, a mnie to nie było dane.

Kot dozorcy Siadkiewicza miał do domu blisko, podczas gdy ja musiałam się zanurzyć w wilgotną mgłę na dłużej. 
W końcu oboje ruszyliśmy przed siebie. Bez słowa i bez miauknięcia.


15 listopada 2015

Z frontu walki z reakcją (192), 15 listopada 2015



Paryż, Warszawa, znaki

Czy jest możliwe, aby Czytelnik pamiętał raport 181, z 2 grudnia 2010, pt. Opowieść starszego pana i wspomnienie "czarnej wdowy"?
 
Nie będę czekała na odpowiedź i przypomnę, jaka nowa postać zmąciła wówczas rytm pracy Komórki Rewolucyjnej. Zanim jednak podam nazwisko mąciciela, odniosę się do kwestii zasadniczej: czy można zmącić postępy rewolucji? Chciałabym, gdyby to było możliwe, podkreślić wężykiem zarówno pytanie, jak i niecierpliwiącą się odpowiedź. Tymczasem odpowiedź, precyzyjna jak wszelkie rewolucyjne hasło, brzmi: można i nie można.
Zaakceptujmy człon "można" i ściągnijmy maskę z twarzy emeryta Dygi, bo o niego tu chodzi.

W swoich kronikach mam zwyczaj wtrącania do tekstu czegoś, co się zaczyna zwrotem "Ale po kolei, jak powiedział (...)". Rezygnacja z tego zwyczaju byłaby równie mało uzasadniona jak sam zwyczaj, stąd niech zwyczaj trwa:

- Ale po kolei - jak fuknął burmistrz pewnego miasta, kiedy ogłosił, że udekoruje najwyższymi odznaczeniami Słupska środowisko LGBT z Komórki Rewolucyjnej, a tymczasem przed Chanę Puffel i Ruchlę Cwajfogiel próbował się wepchnąć Robin.

Aby więc w odniesieniu do emeryta Dygi było "po kolei", zacytuję kilka linijek, otwierających raport 181:
Zszedł do nas emeryt Dyga z nieodpartą potrzebą zwierzenia się. Mówię "zszedł", bo starszy pan mieszka tuż nad Hilarią d. Eugenią Brodawką, a p. Hilaria zaraz nad nami.
Tak jak o niej, wdowie po adiunkcie, dr. Brodawce - z racji jej hipotetycznie śmiertelnych wobec niego wymagań uczuciowych - mówi się w kamienicy "czarna wdowa", tak do pana Dygi, z przyczyn dla odmiany zupełnie błahych, przylgnęło przezwisko Dziadyga.
Wymyślił je synalek dozorcy, Sylwester Apolinary Siadkiewicz, a poszło mu o rodzaj tiku słownego, jaki wstrząsa językiem emeryta przy każdej rozmowie. Ma on zwyczaj powoływać się na swój dorobek reprodukcyjny i moralny przy użyciu formuły "O mnie, proszę szanownego pana, o przepraszam - proszę dobrodziejki, proboszcz zawsze mówił: oto parafianin, jakich nam trzeba - wzorowy mąż, ojciec i dziadek Dyga". No i gówniarz od Siadkiewiczów to (dzia)dyganie usłyszał.
A teraz do rzeczy.
W wyniku przerażających zamachów terrorystycznych zginęło w Paryżu 129 osób, a 350 zostało rannych. Obie liczby są niestety prowizoryczne, podobnie jak mglista pozostaje na razie liczba terrorystów i pojemność zbiornika z pytaniami w rodzaju "kto tak naprawdę miał motyw?".
Premier Francji, Manuel Valls, nie kryje, że kraj znajduje się w stanie wojny (Ce que je veux dire aux Français, c’est que nous sommes en guerre. Oui nous sommes en guerre). Sam zaś krajobraz po bitwie dobrze przedstawia tytuł znaleziony na stronie Polskiego Radia: "Francja płacze. Nie boi się. Paryż powoli otrząsa się z szoku po zamachach".

Nadieżda, jak zawsze dziwnie dobrze poinformowana o sytuacji w Centrali, dała mi znać o panującym tam rozgardiaszu ideologicznym. Z jednak strony Centrala Central nie chce zrezygnować z "wielkiej podmiany" zachodnich społeczeństw (patrz Renaud Camus: Le grand remplacement), inaczej mówiąc, z masowej wymiany obywateli białych na kolorowych, a z drugiej strony, przed napływem muzułmanów trzęsą się ze strachu lesbijki, geje i wszyscy im podobni, od niedawna uważani za normalnych.

Nic dziwnego, że posiedzenie Komórki zaczęło się dzisiaj pod znakiem niepewności. Puffel i Cwajfogiel obłapiły się za stołem jakby w nawiązaniu do formuły "dwoje w jednym ciele", Robin skończył ogryzać paznokcie u rąk i zaczął łapczywie przyglądać się stopom, a nalewkowy Mikołaj był w stałym ruchu, bo Hak zarządził trzecią kolejkę Stolicznej zanim jeszcze Puffel zagaiła zebranie.

Zagajenie lektorki zaczęło się od słów :
"Towarzysz Szapiro z Centrali, podobnie jak Gazeta Wyborcza, papież Franciszek i my wszyscy tu zebrani, pragniemy z całego serca przyjąć tylu uchodźców syryjskich z Azji i Afryki, ile tylko Angela Schulz i Martin Merkel nam wskażą. Jeżeli zajdzie potrzeba, ojczyzna nasza nie zawaha się wysłać dalszego miliona młodych do pracy za granicą, tak aby mieszkania mogły przejść z wybyłych na przybyłych…"
Tu Chana Puffel przerwała wystąpienie, bo nadkomisarz Jojo, a po nim wszyscy zaczęli kręcić nosami. W istocie, do lokalu rewolucyjnego wpłynęło coś niepokojącego i, co tu dużo mówić - nieprzyjemnego.
Puffel zdecydowała się kontynuować.
"Według towarzysza Sorosa, Fundacji Batorego i Tygodnika Powszechnego, uchodźcy syryjscy ze wszystkich napadniętych przez Rosję krajów, reprezentują islam łagodny, są wykształceni i zdyscyplinowani, absolutnie prorodzinni i jako tacy, nie tylko nie stanowią zagrożenia, ale są nadzieją dla przyszłych emerytów, którym przecież nie będzie miał kto wypłacać zasiłków..."
Przemówienie Puffel jeszcze by trwało, gdyby nie fakt, że spod stołu przemawiać nie wypada. A tam właśnie zanurkowała lektorka, splatając się z Cwajfogiel i pociągając ją za sobą. Świeżo zainstalowane, jaskrawe oświetlenie LED zadrgało i przygasło na rzecz szpitalno zielonkawego światła bijącego z twarzy osobnika, który, nie wiadomo jak, nagle znalazł się na środku pomieszczenia. Papuga Nadieżda wysunęła łapę z klatki i położyła na moim ramieniu, nie wiem, czy aby mnie uspokoić, czy też aby stworzyć poczucie bezpieczeństwa sobie samej.

- Dziadyga! - zawył i skulił się Robin.
- Dyga, durniu! A w ogóle zamknij się, ty wężu o dwunastu pustych paszczach! - palnęła go w kark zjawa i rozpoczęła marsz wokół zgromadzonych, przyglądając się wszystkim z twarzą spektatora Umarłej Klasy. W końcu emeryt wpatrzył się w Puffel i Cwajfogiel, co sprawiło, że lesbijki, które zdążyły się wynurzyć z drugiej strony, pospiesznie wróciły na podłogę.

Cisza trwała nie więcej niż minutę, ale była to z pewnością jedna z najdłuższych minut, jakie przyszło Komórce przeżyć.
- Sodoma! - zakrzyknął Dyga wielkim głosem.

- Sodoma, nie Paryż! - kontynuował emeryt.
- Paryż - stolica zepsucia ideologicznego, Paryż - stolica zepsucia moralnego, Paryż - w którym śmierdzi jeszcze krwią gilotynowanych za rewolucji, Paryż - śmietnik przygarniający dewiantów z całego świata, Paryż - bluźnierczy rysunkami Charlie Hebdo, Paryż - podwójnie bluźnierczy brakiem potępienia dla bluźnierców, Paryż - cuchnący bestiami spod znaku Femen, hańbiącymi katedrę Notre Dame, Paryż - w którym trybunał uwalnia córy diabła od odpowiedzialności, a skazuje kościelną służbę porządkową za wyrzucenie diablic z katedry, Paryż - miasto tysiąca lokali dla rozpasanego pedalstwa, Paryż - miasto defilad Gay Pride, urągających naturze i dobremu smakowi … ten Paryż został pokarany przez Niebo i coś mi mówi, że nie zrozumie drugiego ostrzeżenia, tak jak nie zrozumiał pierwszego, kiedy rozstrzelana została bluźniercza redakcja. A wy, barany, po stokroć barany, po tysiąckroć barany, palnijcie się we łby!

- Ja nie baran, ja papuga - wymknęło się z papuziego dzioba.

- Fakt - zgodził się emeryt.
I nagle zniknął. 
Klamka w drzwiach nie drgnęła, a Dygi już wśród nas nie było.
- Lej, kurwa! - obudził się z letargu Hak, popędził Mikołaja po butelkę i kopnął krzesło Puffel, tak aby obie larwy mogły wrócić między zebranych.

- Co to było? - zaczęła rozpytywać Cwajfogiel, a za nią cała reszta. Jedni pytali drugich, drudzy trzecich, a trzeci pierwszych. Robin machał nad stołem tęczową skarpetką, której nie zdążył z powrotem naciągnąć, Jojo notował coś w czarnym notesie, Amam wykrzykiwała do iPada komendy w chrapliwym hebrajskim, Libero glancował rogiem obrusa swoje najnowsze drogie buty, a Hak lał niechlujnie z wyrwanej Mikołajowi butelki do wszystkich podstawionych szklanek.

Sięgnęłam po płaszcz, pogładziłam klatkę w miejscu, gdzie na drutach zapięły się pazurki Nadieżdy i zapytałam telepatycznie kota Bazyla, czy pójdzie ze mną. Bazyl wolał zostać, ale obiecał mi dokładną relację. 
Zdążyłam jeszcze usłyszeć obelżywą reakcję Puffel na pytanie abstynenta Mikołaja, czy nie miałaby ochoty na koktajl z selera i pietruszki, "z jedną, ale to jedną" kroplą Tabasco.


Zmrok zapada teraz wcześnie. Chodniki były wyludnione, a ulice puste. Miałam czas zastanowić się nad proroczym, mistycznym uniesieniem Dygi. Mogłabym napisać "dziadka Dygi", ale byłoby to i niestosowne i bez sensu. Wykrzykiwał bowiem swoje prawdy nie jakiś anonimowy emeryt Dyga, tylko przerażony światem, stojący na brzegu rzeki życia obserwator, zdolny przenosić się przez zamknięte drzwi i oblepione tapetą ściany.

Myślałam o tym, co Dyga wołał o Paryżu, mieście, które znam jak mało kto…
Czyż nie mówił ks. Bozowski, że "nie ma przypadków, są tylko znaki"?
Która szalka na wadze dobra i zła przeważy?
Będzie kara?
Będzie nagroda?
Nic nie będzie?

Paryż, to miasto, po którym można wędrować w nieskończoność, bez pretensji do zrozumienia wszystkiego. Miasto wielkie i bogate w historię i historie. Miasto, któremu można tygodniami przyglądać się z ławeczek w parkach, z tarasów kawiarni, z nabrzeży Sekwany, z placu przed Sacré Coeur i z uliczek na Montmartre… 
Co paskudne, jest w Paryżu schowane.
Wciąż jeszcze.
Jak długo?...