WSBN

Wirtualny Szpital dla Bardzo Nerwowych powstał w roku 2002, na dawnym forum Najwyższego Czasu, a jego pierwszym i ostatnim dyrektorem został legendarny, całkowicie wirtualny dr Fciak. Na co dzień szpitalem i personelem zarządza Siostra Przełożona. W skład stałego personelu wchodzi pielęgniarz Świstak (pomaga mu żona, znana bardziej jako Świstula, oraz woźny Raciwiłł.
Dalej...

30 marca 2015

Z frontu walki z reakcją (191), 30 marca 2015

 

Baba ściga arcybiskupa,
czyli jak skonstruować młot na Kościół

Czy histeria może być reakcją na histerię?
Owszem może, ale praktycy uważają, że należy raczej dać w pysk. Za chwilę zobaczymy, dlaczego załoga Komórki Rewolucyjnej wybrała pierwsze rozwiązanie.
Niniejszy raport przyniesie również pewne informacje. Z depeszy szefa Centrali dowiemy się, że organizacyjne imię Racheli Cwajfogiel brzmi Ruchla, że na lektorkę Puffel w jej partyjnym otoczeniu wołają Chana, oraz że tak jak musiało dojść do awansu Cwajfogiel na stanowiska komendantki Komórki, tak doszło.

Ale, po kolei - jak mamrotała pewna feministka na widok sesji plenarnej Konferencji Episkopatu.


Histeryczne podniecenie objawiło się na twarzach Ruchli Cwajfogiel i lektorki Puffel o godz. 15:30. Jeśli Czytelnik ciekaw jest, jaką postać przyjmuje histeria w kręgach trockistowsko-neokonserwatywnych, to Czytelnik natychmiast się dowie. Otóż ciało komendantki Cwajfogiel poddało się wibracjom, znajdującym finał w górnych partiach oblicza. Oczy Ruchli co 15 sekund uciekały w głąb czaszki, a ich niespieszny powrót na powierzchnię odbywał się w towarzystwie nasilającego się zwężenia czoła, od góry i od dołu ograniczonego gęstą bujnością kapilarną, tak charakterystyczną dla Orientu. Tymczasem histeria w wykonaniu lektorki Puffel demonstrowała się niżej i polegała na niekontrolowanym bieganiu warg, od ucha do ucha. W końcu nie było wiadomo, czy to usta wędrują, czy tylko, jak to później ujął protestant Mikołaj, przesuwa się po nich mięsisty nos, niby jakiś pozbawiony wstydu kursor.

Na widok podniecenia lesbijskiego kierownictwa, usadowiona przy stole Komórka poddała się ogólnej wesołości. Kiedy jednak lektorka Puffel rozdarła żółtawą kopertę i odczytała jej zawartość, zebrani ze swojej strony popadli w drgawki i trzeba było pogonić Mikołaja, żeby napełnił szklanki.



Tekst depeszy z Centrali był następujący:
Lew Szapirow do komendantów wszystkich jednostek. Ściśle tajne. Odczytać, spalić, a prochy odesłać do Centrali.

Towarzysze, czas rozliczeń z Kościołem Katolickim nadszedł. Kryptonim "Diana córka Onana" wybrałem w oparciu o Marlenę Jelenin za pociągnięcie pod sąd arcybiskupa Michnika, to znaczy nie arcybiskupa Michnika tylko arcybiskupa Michalaka, który pozwolił sobie na publiczne wygłaszanie poglądów religijnych w Unii Europejskiej. Nie będę taił wstydu, że na pomysł wpadła terenowa feministka, podczas gdy moje Komórki żrą i piją na koszt Fundacji Walezego za pieniądze banków z drapaczy chmur.
Nakazuję przydzielić każdemu towarzyszowi jednego katabasa z mycką i niech on go ciągnie za wygłaszanie do budynku sądowego, a ja już wyroki podyktuję. Jeśli adwokat biskupa z jakąś niedożywioną sędziną wygra, to rozkazuję od razu ciągnąć za inny cytat! Ledwo dany biskup wstanie z rannej toalety, już będzie wołał szofera i kauzyperdę. Po wyroku zawołać telewizję, ustawić się przed kamerą z Hartmanem albo jakimś chłopem, pierekińczykiem na babę, i brać się za nowego prałata.

Na odpowiedzialnego mianuję komendantkę Ruchlę Cwajfogiel, a na odpowiedzialnego za Cwajfogiel mianuję Chanę Puffel. W tył i wykonać!
Lew Szapirow. Koniec.

- Ciekawe, jak to kurwa zrobić - zainicjował analizę polecenia Hak. - Biskupów jest tyle, a nas tyle. Na samą papugę przypadłoby ze dwudziestu.
- Na mnie baranie nie licz, - wystosowała ustny protest klatka. - A Szapiro ze swoim pomysłem może mnie, wiesz co.
- Zobaczysz, durna - wyciągnął czarny notes nadkomisarz Jojo - że ten Szapiro jeszcze ci rozdmucha pierze na wyleniałej dupie.
Na co dumny amazoński ptak płci żeńskiej nie wytrzymał, wystawił w kierunku zebrania kuper i uniósł pióra o kolorach tak świeżych i intensywnych, że tęcza z Placu Zbawiciela spaliłaby się sama, ze wstydu i bez udziału państwowego monopolu zapałczanego.
- Przeproś ją, Jajo - rozsądził sprawę Libero. - Nadieżda ma puch gęsty, a kuper różowy.
- A teraz schowaj dupę, bezwstydnico - warknął Robin. - A co do tej Jelenin, to ja bym zadzwonił do Pałacu, żeby jej dali Orła Białego i talon na Jacykowa.
- Myślę, że dla odwrócenia uwagi baba powinna się przefarbować na Słowiankę - zaproponował Jojo, w stałej potrzebie wykazania się.
- Durny pomysł, ona już jest blondynką - raz jeszcze pogardliwie naprostowała szabesgoja Amam, agentka wywiadu M.
- Blondynka? Coś jak Szapirow w swoim klubie "Brązowa Rura" - kłapnęła dziobem papuga.
- Ostatnio Lowka jest ryży - skorygował info Robin. - A co do klubu, to jego nazwa jest "Czerwona Rura". I nie ma z czego rechotać.
- A co będzie, jak Michalak zamiast jechać do sądu, pójdzie sobie z brewiarzem do parku? - zastanowiła się na głos lektorka Puffel.
- To się zleci, żeby prasa napisała, że ten Brewiarz jest gejem - nie dawał za wygraną Jojo.
- Zamknij się Jajo, bo ci nałożę kaganiec - przestrzegła Amam.
- Nie zapomnij tylko wsadzić mu potem do mordy słomkę - zatrzoszczyła się Nadieżda. Żryć nie będzie mógł, za to się kretyn schleje i zaśnie.
Nadkomisarz Jojo przeniósł się w okolice stojaka z paprotką i poślinił długopis.

A ja, widząc poziom debaty, zaczęłam szukać płaszcza. Dom Nadieżdy był w lokalu Komórki, więc ptak nie miał gdzie iść. Papuga spojrzała na mnie z podszytą humorem zazdrością, a ja oddałam jej spojrzenie zabarwione z lekka aktorskim współczuciem. Zapytałam telepatycznie Bazyla, czy na niego też pora, ale kot wskazał mi wzrokiem nadkomisarza Jojo, gryzmolącego w czarnym notesie jakiś nowy donos i uznał, że lepiej będzie jeśli na wszelki wypadek pozostanie przy klatce.



Kiedy już naciskałam klamkę, Nadieżda przywołała mnie do siebie.
- Mam nadzieję - szepnęła papuga - że arcybiskup M. nie poniży się do stawienia się w sądzie.
- Z powodu opinii - uzupełniłam - która jest z innego wymiaru niż wymiar sprawiedliwości.
- Na którą łeb skarżącej jest za ciasny - dorzuciła swoje uzupełnienie do mojego Nadieżda.
- I nie ma to nic wspólnego z kolorem jej włosów - zakończyłam cykl uzupełnień.

Na ulicy przyglądałam się przez chwilę przechodniom i chociaż na żadnej twarzy nie odkryłam "naukowych znamion ideologicznego skretynienia", to jednak uświadomiłam sobie, że autentyczny optymizm jest w naszym dzisiejszym świecie pojęciem na wymarciu. A potem przypomniałam sobie o trzecim i pierwszym Prawie Papugi Nadieżdy (PPN).
Przypomnę je w wersji bez wygładzeń:
III PPN: Jeśli jest do zrobienia jakieś świństwo, zgłosi się co najmniej jeden ochotnik.
I PPN: Kutasów nigdy nie zabraknie.
Postanowiłam nie dostosowywać tego ostatniego do obupłciowych realiów raportu. Bo czy dzisiaj płeć nie staje się płynna? Jak zawartość niemowlęcych pampersów?

Władysława

19 marca 2015

Z frontu walki z reakcją (190), 19 marca 2015




Przeszczep głowy, a rewolucja


"Mają przeszczepiać głowy" rozdarł się o świcie Hak i powietrze z ciężkiego zrobiło się elektryczne.
- Kontrrewolucja w ataku! - dorzuciła krzyk do krzyku Amam, agentka wywiadu M.
- Gewałt! - zaczął biegać po lokalu nadkomisarz Jojo. - Jak ja pomyślę, że mi przyszyją głowę antysemity, to cierpnie mi ta głowa, co ją mam po matce. A może i trochę po ojcu.
- Wam łatwiej, bo mordy macie nieszczególne i nie byłoby czego żałować - zaniepokoił się hedonista Libero - ale jak by mi tak nasadzili głowę Urbana, to reszta ciała odmówiłaby jedzenia. A zresztą, jak na patrzę na Najsztuba czy Hartmana, to myślę, że te przeszczepy są już praktykowane od dawna i że czasem się nie udają.



- Dodzwoniłam się gdzie trzeba - machnęła iPadem Amam - i oni mówią, że ważne jest nie co, tylko kto przeszczepia.
- Nie, nie, nie, dawców nie można puścić na żywioł - gorączkował się Robin. - Dawcy muszą być OK. Zasugeruję władzom Warszawy, żeby jakaś ciężarówka co roku wjeżdżała w Paradę Równości. Wsadzi się rannych do ciekłego azotu i w razie przeszczepu nie będę musiał wpinać kolczyka w ucho jakiegoś paskudnego narodowca, w dodatku hetero.
- Lej, nalewkowy! - odzyskał przytomność umysłu Hak.
Jeszcze Mikołaj nie obiegł z butelką stołu, kiedy w lokalu ujawniła się Cwajfogiel, wezwana przez Jojo, a za nią Puffel, wezwana przez Cwajfogiel.
- Nam też - zamówiły jednocześnie.
- Nektaru z pietruszki? - zawiesił butelkę z czymś ciągnącym się wegeterianin.
- Wal się! - nie zaakceptowała oferty lektorka.



- Czyli mówicie, że będą przeszczepiać głowy! - przeszła do rzeczy Cwajfogiel. - A co będzie z nami? - wycelowała w "żonę" okulary w grubej oprawie.
- My wymienimy głowy między sobą - uspokoiła ją Puffel. - Ja to załatwię. Z Piotrem albo z Adamem.
- Posłuchajcie barany! - odezwała się klatka. Po pierwsze, nie jest pewne, że pierwszy eksperyment z głową uda się za waszego życia. A po drugie, wszyscy myślicie, że ludzkie mózgowie mieści się w tułowiu. Tymczasem to nie na stary kałdun będzie nałożona głowa, tylko odwrotnie - to pod stary łeb podczepi się kiszki i dupę w lepszym stanie.

- No to nam przeszczepy nie będą potrzebne - obejrzało się wzajemnie lesbijskie kierownictwo. Ciałka mamy na chodzie.
- A jeśli przez którąś, dajmy na to, przejedzie jednym kołem traktor? - popuścił wodze wobraźni Libero. - W dodatku z polskim katolickim chłopem na siodełku?
- Libero, ty wypluj te słowa! - zawyło kierownicze duo. - Ty je wypluj dwanaście razy! A potem jeszcze siedem razy i jeszcze trzy.
- A mnie się w końcu idea przeszczepu ciała nawet podoba. Zasugeruję tylko, żeby ta toruńska ciężarówka wjeżdżała w męską drużynę rzutu dyskiem - rozmarzył się Robin i jął dywagować na temat paru dodatkowych centymetrów.
- Parę dodatkowych centymetrów gdzie? - dostała chrypki Amam?
- A mnie tam przeszczep czerepa przestał podniecać - oderwał głowę znad gazety Hak. - Co tam jakaś łysa pała z przedziałkiem; niech żyje RPA i Mandela!!! 
- Z Mandelą się spóźniłeś - zauważył Robin - ale o co chodzi?
- Kurwa, Robin - entuzjazmował się Hak - w Republice Południowej Afryki zrobili przeszczep penisa.
- Przeszczep czego? - wrzasnęło po stronie lesbijek.
- Zaraz pokażę - wyprostował się Hak z ręką na zamku błyskawicznym.
Zebranie, jak się gwałtownie zaczęło, tak się w panice skończyło. Wystarczyło, że Mikołaj zrzucił z balkonu pstrokaty żakiet Cwajfogiel wplątany w czarny szynel Puffel i już personel rewolucji światowej mógł spokojnie oddać się części artystycznej.

Był czas sobie iść.
Już w płaszczu, zbliżyłam się do klatki z dyskretnym pytaniem, kto podsunął Hakowi poranną informację o nieuchronnym przeszczepianiu głów. Na co kilkakrotnie przymrużyło się jedno z papuzich oczu. Ale kiedy, już na schodach, zapytałam telepatycznie Bazyla, czy było to oko z lewej czy z prawej strony dzioba, kot też nie miał pojęcia. Za to rozbawiony był jak nigdy.

A ja? A ja skręciłam do baru Waikiki. 
Na jednego! No, najwyżej na dwa.

Władysława

14 marca 2015

Z frontu walki z reakcją i Redakcją (189), 14 marca 2015

Złota44 (David Libeskind)

Koniec ery mistrzów (1)



Czy każdy czytelnik kronik wie, co to jest dekonstruktywizm?
 
Normalne zajęcie architekta polega na konstruowaniu. Tradycyjnym owocem pracy architekta jest nie tylko coś, co ma dach i w czym da się mieszkać albo pracować, ale również coś, na co ma się ochotę patrzeć i ewentualnie wejść do środka.
Od malarza oczekujemy, że namaluje obraz, który jeśli nawet nie da się skojarzyć z czymkolwiek, to przynajmniej wywoła wrażenie, dające się usytuować pomiędzy pragnieniem ucieczki a marzeniem o stołku dla dłuższej kontemplacji.
  • Czy malarz, ożywiony pragnieniem przejścia do historii, może namazać coś, co wywoła w widzu mdłości, a właściciela galerii zmusi do zakupu spluwaczki?
  • Czy architekt może świadomie zaprojektować budowlę, która na pobliskich ulicach będzie powodowała wypadki drogowe, za to w lewicującym snobie wywoła intelektualną erekcję, niemożliwą do podtrzymania bez medialnych cmokań?
W obu przypadkach odpowiedź jest pozytywna.

Art Buchwald napisał kiedyś felieton o biciu rekordów w zwiedzaniu Luwru. Regulamin był prosty - należało zatrzymać się przed Mona Lizą, wykręcić na pięcie przed Wenus z Milo, zwolnić przed Nike z Samotraki, kontemplować przez dwie sekundy Świętego Ludwika El Greco, itd. Rekordy były bite z roku na rok, ale prawdziwy przełom nastąpił dopiero w chwili wprowadzenia do konkurencji trampek.
Otóż coś podobnego wystąpiło w architekturze. Rolę trampek wziął na siebie francuski Żyd, Jacques Derrida, z zawodu filozof.

Uwaga, jeśli w tym momencie ktoś odważy się na wyznanie, że wczoraj za dużo wypił, albo że ma do Derridy taki stosunek jak Derrida do rozsądku, niech opuści poniższy akapit i skoczy do miejsca, które oznaczę trzema gwiazdkami.

Derrida nie lubił terminu postmodernizm; tymczasem za postmodernistę uchodzi. Trudno mu będzie coś w tej sprawie zrobić, bo w międzyczasie przeniósł się na łono Abrahama. Istotne jest jednak dla niego, że ma on w umysłach postępowców rangę Mojżesza, oraz że z jego prac, mniej więcej 35 lat temu, wyłonił się dekonstrukcjonizm. Jak sam pisał, dekonstrukcja "jest sposobem odbioru tekstu. W istocie nie ma nic poza tekstem i każdy komentarz na temat dzieła, także pochodzący od autora, jest jedynie przyczynkiem, kolejnym odrębnym tekstem podlegającym interpretacjom, lecz bynajmniej nie uprzywilejowanym."
Komu powyższa definicja za słabo łaskocze podniebienie, może zajrzeć do Słownika wiedzy o literaturze, gdzie stoi:
Dekonstrukcja kwestionuje tradycyjny pogląd, że tekst ma niezmienne, całościowe znaczenie. Tekst w ujęciu dekonstrukcji nie jest jakąś strukturą statyczną, ale strukturowaniem, opiera się na grze, bezustannym wytwarzaniu i przemieszczaniu sensów, jest on uwikłany w nieskończoną sieć relacji intertekstualnych.

(***)
Dlaczego w dzisiejszej kronice mówimy o dekonstruktywizmie? Na to pytanie ma zamiar odpowiedzieć ciąg dalszy kroniki.

Ale, po kolei - jak mruczy kierownictwo Światowej Zgnilizny, podsuwając Polakom do podpisu "Ustawę o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie".

Po ostatniej, dziesiątej nocnej sesji, poświęconej nowym prądom w Watykanie, Komórka Rewolucyjna ciężko i niechlujnie spała i pewnie nie obudziłaby się przed Hejnałem Mariackim, gdyby o 10:30 nie postawił jej na nogi 100 decybelowy capstrzyk w wersji wokalnej, wykonany przez nowomianowanego oficera politycznego Komórki, Racheli Cwajfogel, skądinąd dyrektorki gabinetu w Ministerstwie Zagranicy i żony lektorki Puffel, również z grubsza biorąc kobiety.
Z uwagi na przerwę w raportach, nie od rzeczy będzie przypomnieć, że dwa kwiaty, stanowiące istne osiągnięcia genetyki - lektorka Puffel i Rachela Cwajfogel - połączyły swoje szypułki urzędowym węzłem w Hiszpanii, oraz że plotka niesie, że ślub dawał i związek błogosławił sam Zapatero. Dodam, że redaktor Sobakiewicz pozwolił sobie kiedyś pod adresem tego "małżeństwa" zapytać "która z nich jest koza?", tak obie były z wyglądu paskudne, a z usposobienia męskie. Sobakiewicz miał potem na obronę chwilowy "stan wskazujący", ale powrót do łask w Gazecie zajął mu rok z okładem.

Wrzask dyrektorki Cwajfogiel, jakkolwiek porwał wszystkich na nogi, to jednak nie od razu. Jako piewsza zamknęła za sobą drzwi łazienki Amam (agentka wywiadu M.), a jako ostatni otworzył je od środka Robin, ukazując różowe puszki na rannych pantoflach i dziwnie dobry humor (przywracam Robinowi oryginalne brzmienie jego imienia, ale odmawiam pisania "Robin dawniej Rebek", co próbował mi zasugerować Libero, w oparciu o czekoladowy precedens "E. Wedel dawniej Zakłady 22 Lipca dawniej E. Wedel").

Czas wyjaśnić, skąd na samym początku raportu wzięło się zdjęcie Pałacu Kultury i Nauki, obok którego, w samym środku pejzażu, widać dziwny obiekt, sprawiający wrażenie dolnej połówki krawata, przyklejonego do wysokościowca na całej długości, za to do góry nogami.
Otóż tę fotografię rzuciła na ekran oficer polityczny Cwajfogiel i wpatrzyła się w zebranych pytająco.
- Z bliska tego nie widzieliśmy - jako pierwsza zabrała głos papuga Nadieżda - ale podobno ginekolog Szczywąs z parteru widział i chwalił.
- Jojo, zarzuć na to przenośne Zoo marynarkę - nakazała Cwajfogiel.
Jojo zarzucił, ale nie minęła minuta, jak przez tkaninę wyjrzał na światło dzienne zakrzywiony dziób, a na podłogę wypadło parę guzików i znany wszystkim czarny notes, z listą osób podejrzanych o mowę nienawiści i antysemityzm.
- Zabiję ścierwo! - wrzasnął Jojo, ale nim zdążył runąć w kierunku klatki, runął w sensie dosłownym. Czyja noga wysunęła się i znikła, nie potrafię powiedzieć, ale na widok rozciągniętego na podłodze Joja doszło do gorszącej sceny ogólnego rozbawienia.

Próbujący odzyskać marynarkę Jojo szarpał się jeszcze z dziobem Nadieżdy, kiedy Cwajfogiel przeskoczyła na zdjęcie nr 2.

Frank Gehry
- O kurwa! - dał się usłyszeć Hak po minucie ogólnego milczenia.
- Jaskrawy przykład burżuazyjnego nadużycia w architekturze. Ohyda, niefunkcjonalność, wysokie koszty - dał swoją recenzję Jojo. - Coś takiego nigdy by nie stanęło w Tel Avivie.
- Musiała tam pierdolnąć butla z gazem - powrócił do słowa Hak.

Rachela Cwajfogiel porwała się do okna, tyłem do konferencji. Coś zawisło w powietrzu, a ja, korzystając z okazji, że to coś jeszcze nie opadło, znowu zastrzegę się, że cytuję wulgaryzmy wyłącznie z kronikarskiego obowiązku i potrzeby oddania ducha rewolucyjnego. Z jego wrodzonym dualizmem "brzydota - piękno", który odwiecznej Rewolucji nakazuje "zabierać sprzed drobnomieszczańskiego pyska każde jabłko, jeśli nie ma w nim robaka".

Kiedy oficer Rachela wróciła na miejsce, ujrzeliśmy zdjęcie nr 3.

David Libeskind



- O kurwa! - zabrzmiało.
- Powtarzasz się Hak - wytknął Hakowi oratorski błąd Robin.
- Czy to na lewo, to synagoga? - sięgnął po czarny notes Jojo.
- To już nie butla z gazem! - w głosie Amam zabrzmiał niepokój, podbarwiony oskarżeniem. - To mi wygląda na zamach terrorystyczny.
- Gdzie i kiedy? - otworzył wyciągnięty notes Jojo. - W Jerozolimie?

Trudno byłoby uznać zachowanie Cwajfogiel za odpowiedź, bo Rachela najpierw podjęła nieudaną próbę wysmarkania się w biało-niebieski batyst, a potem od nowa popełzła do okna prezentować plecy.

Fotografia nr 4 - zaanonsowała po kilku minutach.

David Libeskind
- O kurwa! - nie wytrzymał Hak.
- To już się, za przeproszeniem, robi nudne! - eksplodował Robin.
- Kiedy Putin zestrzelił ten samolot i dlaczego ja nic o tym nie wiem?! - doprowadziła się do krzyku agentka wywiadu M.
- Zamknij się, Amam - poradziła Cwajfogiel i ukazała obrazek nr 5.

Frank Gehry





- Kto rozdeptał tego chrabąszcza? - wyrychlił się Robin, żeby nie dopuścić Haka do głosu.
- O kurwa! - nie dał się zneutralizować Hak.



Fotografia 6 - zapowiedziała prezentatorka.

David Libeskind



- Stul pysk, Hak - ostrzegł Robin.
- Wygląda jakby hipopotam molestował od tyłu krokodyla - zastąpił Haka Libero, liberał i hedonista.

- Dosyć! Wystarczy tego! - wyłączyła komputer nadzorczyni Komórki.. - Nie będę wam wbijać do łbów, co to jest dekonstruktywizm...
- Brzmi to świńsko i antykościelnie, no to niech Rachela wbija! - zaprotestował wegeterianin i protestant Dnia Ósmego, Mikołaj.
- Nie wbije, bo ona sama nie wie co to jest - dobiegło z klatki. - A jak wie, to nie rozumie.
- Jojo!!! - uniosła palec Rachela.
- On najpierw musi pozszywać marynarkę - dał Jojowi usprawiedliwienie Robin. - Przecież nie będzie prowadził walki politycznej przy użyciu jakichś szmat!
- Jedno wam powiem - przeszła do porządku nad incydentem Cwajfogiel - na wszystkich fotografiach znajdują się światowej rangi dzieła architektów dekonstruktywistów, Franka Gehry dawniej Goldberga i Daniela Libeskinda dawniej Libeskinda.
- A co łączy ich trzech, jeśli dorzucić do nich Derridę? - kontynuowała Rachela. - Łączy ich to, co mnie łączy z lektorką Puffel i niech amazońskie ptaszydło zamknie dziób, bo jak nie, to ja mu go zamknę za jaskrawą homofobię!
- Kisz mir in toches! - skorzystał jidiszowo z okazji Jojo i wypiął się w stronę klatki.
- Sam się w dupę pocałuj! - odparowała Nadieżda. - Albo poproś ...
- Odczep się ptaszku, ja ciebie nie zaczepiam - przewidział ciąg dalszy Robin.
- W istocie, uniosłam się! - wyjaśniła papuga i uniosła się w powietrze, żeby móc opaść.
- Co to ja mówiłam? - zajrzała do notatek Cwajfogiel. - Aha, łączy ich przynależność do narodu wybranego.
- Mnie się od razu ich dzieła podobały - w ciągu sekundy zadeklarowała Amam.
- Głowę dałbym - wysunął głowę Jojo - że niejeden taki budynek zdobi Tel Aviv. Konstrukcje tych architektów uderzają pięknem, funkcjonalnością i niskimi kosztami.
- O kurwa! - pogubił się Hak.
- Nie ma w ich przypadku mowy o burżuazyjnym nadużyciu estetyki artchitektonicznej i urbanistycznej - zapewnił Robin. - Od dawna, z moimi amerykańskimi studentami, przygotowuję materiały do filmu na temat dekonstrukcji.
- Jeśli chodzi o fotografię nr 5, to wbrew temu, co dało się słyszeć z moich ust, nie chodzi o zamach terrorystyczny, tylko o zgodne z Talmudem rozwinięcie synagogi w kierunku nowoczesności, w jej estetycznym, politycznym i militarnych aspekcie.
- Mam uwagę w stosunku do fotografii 6 - powrócił do głosu Robin. - Według mnie, wcale nie jest pewne, że hipopotam molestuje od tyłu krokodyla. Bo też skąd jest Liberowi wiadomo, że to nie krokodyl tyłem molestuje. Wiem, bo kiedyś, w czasie kręcenia w wodzie, widziałem i czułem, jak lubieżnie podpływały do mnie bobry, mało atrakcyjne z przodu, a co dopiero z tyłu.

Frank Gehry

David Libeskind

Podsumowaniem zajęła się prowadząca zebranie oficer polityczny Cwajfogiel:
- O tym, czy Złota44 jest dziełem wybitnym nie będzie decydował jakiś nieznany ginekolog Srawąs z parteru...
- Nieznany? Owszem, znany. Od kiedy specjalizuje się w in vitro, nawet bardzo znany - zaprotestowała papuga. - A poza tym, nie Srawąs tylko Szczywąs.
- Jaka różnica! - nie potrafiła ukryć irytacji Rachela. - I nie życzę sobie, żeby mi kurnik przerywał podsumowanie i wolne wnioski. Tak jak powiedziałam, o wartości dzieła - och jakie to dzieło, och jakie dzieło! - nie będzie decydował ani Srawąs ani Szczywąs, tylko Centrala i władze stolicy. Jeśli Daniel Libeskind jest zadowolony ze swojego Szklanego Żagla i mówi, że "jesteśmy na początku fantastycznej zmiany", to tak, jak by zadowolona była cała Warszawa. Dziękuję zebranym za bezwarunkowe poparcie dla architektury, którą będziemy pokrywali nasz kraj. Ja powtarzam - nasz kraj. Niech w naszym kraju znika poziom, pion i ukos. Niech, zgodnie z zasadami dekonstruktywizmu, w naszym kraju przyszłość zacznie się wyrażać w przedsięwzięciach, które gdzieś się zaczynają, jakoś przebiegają i gdzieś się kończą.
- Z dzioba mi to towarzyszka wyjęła - popadła w entuzjazm klatka. - Co za przeznaczenie: gdzieś się urodzisz i gdzieś skończysz! Cudo! Wszystko, co ważne, znajdzie się gdzieś!

W tym momencie, nie wiadomo skąd, wdarła się do Komórki cisza. Była dobrej marki - gęsta i szczelna. Czoło oficera politycznego pokryło się czymś, co prędko schowało się pod warstwą tłustego kremu rozpuszczonego w pocie. Pozbawiona oparcia w osobie lektorki Puffel, Rachela Cwajfogiel musiała podjąć decyzję samodzielnie. W oczekiwaniu, Nadieżda zatrzepotała skrzydłami wysuniętymi aż poza pręty klatki. Papuzi dom wydał się nagle mniejszy od swojej lokatorki i można było odnieść wrażenie, że całość uniesie się i zaatakuje Rachelę lotem nurkowym.
- Cieszę się, że nasz zasłużony dla rewolucji ptak wszystko pojął i wszystko podziela - powiedziała nieswoim głosem Cwajfogiel.
A potem patrzyliśmy bez reakcji, jak dyrektorka gabinetu w Ministerstwie Zagranicy zbiera papiery, rozmawia przez telefon w kuchni, wraca ze złą satysfakcją w oczach i strzela za sobą drzwiami.

Komórka Rewolucyjna na Wysokim Piętrze ma swoje rutynowe zachowania, wypracowane jeszcze za rządów emisariusza Zylbersztajnowa. Przyjęte jest, że część artystyczną zebrania otwiera Hak zawołaniem "No to nalewaj, Abstynent!". Jedynym, który nie pije Stolicznej jest nalewkowy, Mikołaj. Z klatki wysuwa się pojnik i ostatecznie do grona niepijących wypada mi dorzucić jedynie kota Bazyla i siebie samą. Zdarza się czasem, że ulegam namowom zgromadzonych, ale po pierwsze wolę whisky, a po drugie trzymam się zasady, przekazanej mi kiedyś telepatycznie przez Bazyla: "Gdzie pracujesz, tam nie świętujesz!". Kto tę zasadę kotu podszepnął, nie mam pojęcia, ale nie potrafię zagwarantować, że nie maczał w tym palców dr Fciak, dyrektor naszego Wirtualnego Szpitala dla Bardzo Nerwowych,.

Wymieniłyśmy z Nadieżdą zmęczone spojrzenia i w drzwiach przepuściłam przed sobą Bazyla. Schodziliśmy po schodach noga w nogę, łapa w łapę. Na dole, Bazyl zatrzymał się na wysokości piwnic i żegnał mnie wzrokiem przez całe kilkanaście metrów dzielących skrzynki pocztowe od wyjścia.
Na zewnątrz powietrze było wilgotne, a ludzie zamyśleni. Mnie zaś raz jeszcze przyszło do głowy, że jeśli przyznajemy sobie prawo do bezlitosnej oceny szeregowych "pracowników" Rewolucji, to o ile ostrzej powinniśmy patrzeć na manipulatorów z Centrali. A potem na tych z Centrali Central. I tak coraz wyżej, aż stwierdzimy, że od spoglądania w górę zaczyna boleć nas szyja i wtedy nieuchronnie pozwolimy sobie na myśli okrutne.

Władysława


__________________________________________________________
(1) "Skończyła się era mistrzów i arcydzieł i dziś każdy może skomponować Piątą Symfonię Beethovena, więc krytyka traci na znaczeniu." (Daniel Libeskind, w rozmowie z Onetem, 6 marca 2015)