WSBN

Wirtualny Szpital dla Bardzo Nerwowych powstał w roku 2002, na dawnym forum Najwyższego Czasu, a jego pierwszym i ostatnim dyrektorem został legendarny, całkowicie wirtualny dr Fciak. Na co dzień szpitalem i personelem zarządza Siostra Przełożona. W skład stałego personelu wchodzi pielęgniarz Świstak (pomaga mu żona, znana bardziej jako Świstula, oraz woźny Raciwiłł.
Dalej...

1 sierpnia 2011

Z frontu walki z reakcją i Redakcją (187), 1 sierpnia 2011


Kogel-mogel z Joja i Cwajfogel
 W poprzednim raporcie dałam do zrozumienia, że zniknięcie emisariusza Zylbersztajnowa miało związek z pojawieniem się w Komórce Racheli Cwajfogel, dyrektorki gabinetu w Ministerstwie Zagranicy, totumfackiej ministra i żony lektorki Puffel.

Czytelnikowi należy się w tym momencie pewne wyjaśnienie:
Dotychczas pod moim piórem "żona" oznaczała stan faktyczny, ale od kiedy oba kwiaty, Puffel i Cwajfogel, połączyły swoje szypułki urzędowym węzłem w Hiszpanii (plotka niesie, że ślub dawał i związek błogosławił sam Zapatero), termin "żona" musi ulec relatywizacji.

Gender studies nie pozostawiają miejsca na wątpliwości. Wyobraźmy sobie, że przed świeckim kapłanem Kaliszem wchodzą na kobierzec dwie przedstawicielki tej "dyscypliny naukowej", Magdalena Środa i Kazimiera Szczuka, obie w białych welonach. Czy Czytelnik będzie zdolny wskazać męża i żonę? Jeśli powie, a nawet pomyśli o dwu żonach albo dwóch mężach - ciężko za to zapłaci. Jeśli niecelnie wskaże męża - zapłaci dwa razy tyle (jeszcze miesiąc, jeszcze rok - tolerancja zrobi skok!).
Biorąc pod uwagę fakt, że siedzenie Cwajfogel mieści się na co dzień w spodniach znacznie szerszych od "mężowskich" i pomijąjąc fakt, że stanik Puffel ma znaczną przewagę nad biustonoszem żony, to ze względów praktycznych zostawię termin "żona" przy Cwajfogel. W omawianym stadle Cwajfogel jest o głowę wyższa od męża, ale za to mąż jest o półtorej dekady starszy od Cwajfogel i całość jakoś się bilansuje.
Nim skończę dygresję i wrócę do chronologii wydarzeń, przypomnę jeszcze, co zostało wyjaśnione w jednym z dawnych raportów. Oryginalne nazwisko Cwajfogel brzmiało Rachela Podwojny (imię było po matce, z domu Goldmacher). Kiedy po zawartym przez pomyłkę małżeństwie z niejakim tow. Siurkiem, w ministerstwie nie ustawał rechot, Rachela poszła za głosem koniunktury politycznej i pilnie przetłumaczyła nazwisko z polskiego na nasze. Po czym rozwiodła się z tow. Siurkiem, już jako Cwajfogel, mając za całe wspomnienie małżeństwa swój własny krzyk, kiedy w noc poślubną Siurek ukazał się jej w stroju rozrywkowo-prokreacyjnym).

Na jakiś tydzień przed opuszczeniem Komórki Rewolucyjnej przez Lwa Dawidowicza dał się słyszeć Jojo, uparcie nucący czterowiersz. Melodia zmieniała się w funkcji spożycia Stolicznej, ale tekst trwał na posterunku niezmącony, jak niegdyś każdy I sekretarz na swoim szczeblu:
A imię jego nie jest już czterdzieści cztery,
tylko szóstka i piątka, po czym zer jest ciżba,
ściślej - zer tych jest dziewięć, mówią buchaltery,
bo dziewiątka to bardzo jest przyjemna liczba.

- To nie kabała, tyle chcą! - zauważyła papuga Nadieżda szeptem i obie przechwyciłyśmy spojrzenie emisariusza, dla którego również wszystko było jasne.
- Chcesz Jajo kopa w dupę? - zapytał pro forma Lew Dawidowicz, unosząc się z krzesła w celu realizacji zadania.
- Możesz sobie Silberstein kopnąć w klatkę z twoim amazońskim indykiem - rozległ się głos lektorki Puffel.
Nikt jej nie otwierał, czyli klucze musiała jej dać Centrala.
- Przedstawiam wam dyrektorkę Rachelę Cwajfogel, która będzie u was pełniła obowiązki oficerki politycznej.
- To ta z tyłu? - zainteresował się Hak, opuszczając WC w stanie niedopiętym.
- Kogo wy tu trzymacie za personnel? - rozległo się polipowym sopranem z ust świeżo przedstawionej oficerki.

Kilka kwestii naraz zawiesiło się w przestrzeni i zaczęło dygotać w oczekiwaniu na rozwiązanie. Rozwiązywanie zainicjował emisariusz Zylbersztajnow, który danej Jojowi obietnicy dotrzymał. W odpowiedzi Jojo wypuścił z rąk czarny notes i chwycił się za tyłek. Ze swojej strony papuga Nadieżda uderzyła skrzydłami po prętach klatki i trzeba było widzieć, jak obie lesby zderzyły się w panice o dobry metr dalej. Pełnego rozładowania sytuacji dokonał Hak, wołając, że Pierwsza Konna "gwałciła wszystko, co się ruszało, ale że Puffel i Cwajfogel zostałyby w każdych warunkach oszczędzone".

Gwałtowne sapanie zakończyło pierwszy dzień urzędowania Cwajfogel na nowym stanowisku. Obie z Puffel porwały za torebki i został tylko po nich jakiś nieprzyjemny, trudny do sprecyzowania zapach.
Nie zabawił też w Komórce Jojo. Rozdarł się na temat bydlęcej formy antysemityzmu i uchylając przed wyplutą z klatki pestką, popędził za hiszpańskim małżeństwem.
Pozostałe towarzystwo, z wyjątkiem udającej ból głowy Amam, rozsiadło się i jęło poganiać nalewkowego Mikołaja.

Kiedy żegnałam się z Nadieżdą, słyszałam strzępy przechwałek Haka z czasów, kiedy po stronie bolszewików wojował z Pierwszą Konną:
- Chcesz hrabinę? - pyta mnie raz Budionny.
- Od razu mówię ależ owszem Siemionie Michajłowiczu, czy ja kiedy nie chciałem? Ludzie, jeszcze się nie odwróciłem, jak ona mnie już ciągnie do swojej sypialni, cała w rui, czerwona jak sztandar. Wszystko wokół ryczy ze śmiechu, taka brzydka. A ona macha cycami i ciągnie.
- I co - zaciekawił się Libero - dałeś się zaciągnąć?
- Jak się zobowiązałem, to honor swój mam! - uderzył się po piersiach Hak.
- Na baby bydlę się rzucało! - źle przyjął zwierzenia Rebek. - Jakby chłopaka nie można było wykąpać!
- Ludzie - odwrzasnął Hak. - To był wulkan! Na baldachim się wdrapałem. Ona za mną na baldachim, a ja uciekam...
- No to ja też uciekam, Nadia - pogładziłam metal klatki.
- I ja - włączył się telepatycznie Bazyl.

Uciekaliśmy z kotem bez pośpiechu. Było pochmurno i musiało przed chwilą padać. Bazyl wahał się przez chwilę, aż usiadł i zasygnalizował, że w piwnicach jest sucho. "Nie jadam myszy" - odpowiedziałam. Nie ruszył się, aż mu z podwórka nie pomachałam ręką.

Już sierpień, pomyślałam nie bez pewnej przykrości. Pięć tygodni od najdłuższego dnia w roku, a lato dziwne jakieś. Na zewnątrz niby dba o makijaż, a po cichu ubezpiecza się na życie. Jak wszyscy w naszych czasach.
Resztę myśli zagłuszył mi młot pneumatyczny. Przy ścianie baru Waikiki wąsaty chudzielec rozbijal pomniczek z czasów propagandy sukcesu. Jego ludzie ładowali na taczki kawałki betonu zbrojonego i pomyślałam sobie z niezwykłą finezją, że nic nie trwa dłużej niż trwa.
Z okna baru wychylił się i ujawnił aż za dużo białych zębów bramkarz Yoruba.
- Klientów mamy od cholery - zaanonsował - to parę nowych pokojów się przyda.
Musiałam popisać się znakiem zapytania na twarzy , bo dorzucił wyjaśnienie - Za granicę ich nie stać, to...
Młot rozstukał się znowu i ograniczyłam się do wymiany pytajnika na kropkę pozorowanej satysfakcji.
Chwilowo bardziej interesował mnie kryzys w Komórce.

Władysława