WSBN

Wirtualny Szpital dla Bardzo Nerwowych powstał w roku 2002, na dawnym forum Najwyższego Czasu, a jego pierwszym i ostatnim dyrektorem został legendarny, całkowicie wirtualny dr Fciak. Na co dzień szpitalem i personelem zarządza Siostra Przełożona. W skład stałego personelu wchodzi pielęgniarz Świstak (pomaga mu żona, znana bardziej jako Świstula, oraz woźny Raciwiłł.
Dalej...

24 czerwca 2011

Z frontu walki z reakcją i Redakcją (186), 24 czerwca 2011





Pożegnanie, którego nie było

 
Czy można wyobrazić sobie Komórkę Rewolucyjną bez emisariusza Zylbersztajnowa?
Jasne, że nie można.
Tymczasem wypadki potoczyły się prędko i bez ostrzeżenia. Jak kamienna lawina. Zatrzymać ją było można, ale - jak to ujęła papuga Nadieżda - czasem trzeba pozwolić, aby odsłoniła się pleśń i robactwo.

Pożegnania nie było. Wczoraj, kiedy zbierałam się do siebie, Lew Dawidowicz niespodziewanie uścisnął mi rękę. Krótko, po męsku. Powinnam była zapytać, co robi na kanapie jego walizka, ale w warunkach rewolucyjnych pytań się nie zadaje. "Jeśli chce, sam powie", pomyslałam.
Nie powiedział.

Tym, co się naprawdę wydarzyło i co odsłoniły "kamienie", zajmę się w następnym raporcie. Będzie w nim o wdrapaniu się na scenę niejakiej Cwajfogel, z grubsza biorąc kobiety, "żony" lektorki Puffel.
Dzisiaj mam w oczach złość, a w myślach niecierpliwą pustkę. Dzisiaj chcę rozmawiać, wspominać... Jak gdybym się bała, że obrazy nagle zbledną, jeszcze zanim je pokryje agresywna i żarłoczna zieleń codziennych wydarzeń. Jestem pewna, że Czytelnik moich kronik żywi sympatię wobec emisariusza Zylbersztajnowa. Człowieka, który potrafił zerwać ze złudzeniami, a starzejąc się, toczył z komunizmem swoją małą wojnę. Tak dyskretną, że nie jestem pewna, czy sam sobie z jej wszystkich aspektów zdawał sprawę.

Kim był i jak nawigował pomiędzy wyspami wypychanymi z dna morza to przez Centralę, to przez samo życie?
Powspominajmy.
Oto fragmenty raportu "Stopień niepolskości", z marca 2004:
Centrala postanowiła wzmocnić front antyfaszystowski.
- Lwie Dawidowiczu, - zwróciłam się do emisariusza Zylbersztajnowa - podobno nadchodzą posiłki.
Emisariusz nie odpowiedział od razu, tylko podszedł do klatki z Nadieżdą, która na jego widok przestąpiła z nóżki na nóżkę, otworzyła dziób, ale zamknęła go z powrotem bez słowa.
- Trójka sss...starozakonna. Wunderwaffe. Z forum Wprost podobno. Eeee, coś mnie jakoś suszy.
Nie czekaliśmy długo.
- Katechetka, ministrantka, Fritz - przedstawili się kolejno.
Strony przyglądały się sobie.
- Który to Silberstein? - zapytała Katechetka.
- Zylbersztajnow - odpowiedział emisariusz, nie przerywając jedzenia (pożywiał się właśnie w ramach obiadu).
Katechetka popatrzyła na ministrantkę i wycelowala palec z trzema pierścionkami w stronę talerza.
- Schabowy - podpowiedział usłużnie Hak. - Ze świni.
- A mamusi jak było? - zapytała ministrantka.
- Tierieszkowa, Jekatierina Wasiliewna - odpowiedział emisariusz i wyciągnął pustą szklankę w moją stronę. - Nalej kochana, bo dostanę wiatrów od buraczków.
(...)
- Alleluja - zawołała Nadieżda.
- Ooo, ptaszek zna hebrajski - rozjaśniła się ministrantka.
- Gęś to nie jest, ale tłusta i koszer - wtrącił Fritz. - Papugi jeszcze nie jadłem.
- Sraczki byś po mnie, kurwa, dostał - jak nie wrzaśnie na to Nadieżda.
Przyznaję, że Nadieżda Igorowna Orinoko nigdy jeszcze nie zbudowała zdania z podobnych słów. W dodatku na ich potwierdzenie ulżyła sobie demonstracyjnie, wychylając kuper na zewnątrz klatki.
- Nie tak to miało wyglądać, robinku - biust katechetki rozpocząl falowanie o dużej amplitudzie.
(…)
Nastąpiło milczenie i gdyby jakiś Velazques mógł i chciał namalować co rozpościerało się przed moimi oczami, obraz byłby wielkiej wartości. Postacią centralną był emisariusz, który miał nogi wyciągnięte na środek pokoju i nakładał sobie właśnie drugą porcję schabowego z patelni, która z od nowa pustą szklanką grała rolę martwej natury. Przy oknie stali odwrócony tyłem Misza i odwrócony przodem do szklanki Władysław. Z prawej strony drapał się gdzieś poniżej pleców Hak, a obok niego znajdował się robin, wychylony zza pleców Zylbersztajnowa w kierunku Katechetki.
Ta zajmowala dwie trzecie pozostałej przestrzeni na lewo. Kompletnie nieruchoma, chciałoby się rzec - żona Lota. Po jednej szóstej przestrzeni zajmowali ex equo ministrantka i Fritz. Oboje mieli oczy skierowane w górę i ewentualna legenda do obrazu mogłaby zawierać wyjaśnienie, że ich spojrzenia koncentrowały się na lokatorce klatki zawieszonej w miejscu na obrazie niewidocznym.

W raporcie z lipca 2004 można znaleźć:
Wszystko zaczęło się dwa tygodnie temu.
- Co tam sterczy? - zapytał emisariusz Zylbersztajnow, zanim jeszcze ściągnął buty.
- Jojo, Lwie Dawidowiczu - szepnęłam dyskretnie.
- Co za Jojo?
Papuga Nadieżda uprzedziła mnie - Centrala przysłała to dzisiaj rano. Antysemityzmu szuka.
Zylbersztajnow podszedł do biurka, spod którego wystawała okolica krzyżowa, i trącił ją butem.
- Oto moje papiery - powiedział Jojo, z głową już na wysokości marynarki emisariusza.
(...)
- Towarzysz Silberstein?
- A w mordę to kiedy ty Jajo ostatnio wziął? - zapytał emisariusz.
Kto pamięta mój raport z wizyty Katechetki, ministrantki i Fritza wie, że po tak zadanym pytaniu na przyrodzonej emisariuszowi galanterii pojawiają się pewne rysy.
- Mamusia Lwa Dawidowicza nazywała się Jekatierina Wasiliewna Tierieszkowa - pośpieszyła z wyjaśnieniem Nadieżda i zasymulowała uśmiech przez szersze otwarcie dzioba.
- Antysemita z Silb ... Zylbersztajnowa, jak widzę - wysyczał Jojo. - Hak, notes.
(...)
Jeszcze rok temu Lew Dawidowicz zaczynał od pierwszego toastu za Trockiego, z którym siedział w Meksyku, zanim pewna motyka nie położyła kresu ich współpracy.
Dzisiaj, pierwszego toastu już nie było. Drugiego, ani żadnego innego zresztą też. Emisariusz gapił się przez okno i nie odwrócił się nawet, kiedy rozległ się ryk robina, który wlazł niechcąco na Bazyla, rozmiłowanego w Nadieżdzie kota dozorcy Siadkiewicza, i musiał ponieść tego konsekwencje. Zakochany kot - gorszy od tygrysa.

W tymże lipcu m.in. pisałam:
Emisariusz powrócił z Centrali i zarządził zebranie. Zanim jeszcze zdjął płaszcz.
- Nalewać będzie Abstynent. A mnie, nalej ty, miła moja - zwrócił się do mnie.
Od kilku dni było publiczną tajemnicą, że Mikołaj wypadł z łask Zylbersztajnowa zanim jeszcze w nie trafił - jego kwasy pod adresem katolicyzmu tyle interesowały emisariusza co kwasy żołądkowe hipopotama, ale ataki pod adresem Niepokalanego Poczęcia wywołały z nim nieukrywaną irytacje; jak pamiętamy, matka Lwa Dawidowicza była z domu Tierieszkowa i, również z domu, prawosławna. Dodam, że termin "abstynent" zajmował wysokie miejsce w słowniku epitetów emisariusza ("sukinsyn" zieleniał z zadrości o pięć pozycji niżej).
W atmosferze było coś takiego, że nikt nie ośmielił się wznieść toastu. Kiedy poziom nektaru rewolucyjnego rozpłaszczył się na dnie szklanek, emisariusz powąchał chleb, po czym zakąsił.
- No, Władzieńka ... - Zylbersztajnow wyciągnął ponownie w moim kierunku szklankę.
(...)
- Krótko mówiąc - wznowił Zylbersztajnow - i jak wynika z raportów obecnej tu Władysławy, komórka nasza istnieje, aby toczyć słuszną i nieustępliwą walkę z reakcją i Redakcją. Walka ta powinna być skuteczna, co w środowisku konserwatywnym oznacza, że powinna być ograniczona do niezbijalnych argumentow, powściągliwa w środkach i skromna w formie. Wróg nasz powinien zorientować się w kwestii naszych metod dopiero, gdy już będzie za późno, czyli gdy znienacka przestanie być naszym wrogiem i będzie z tego zadowolony.
- Kurwa, ale jak zabraknie wroga, to Centrala rozpirzy komórke i koniec z nektarem - wyrwało się kasandrycznie z piersi Haka i czuło się, że wszystkie pozostałe piersi, z wyjątkiem Mikołajowej, gotowe były wydać z siebie identyczne sygnały.
- Towarzysze pozwolą, że będę miał to w dupie, ponieważ, zważywszy waszą skuteczność, to się nigdy nie stanie, ale jeśli nawet by się stało, to ja już wtedy będę karmił sobą pierwsze stadia ewolucji w zakresie robactwa, a wam tak wydmie wątroby, że szkodzić wam będzie nawet kompot z rabarbaru.
- Mamy jednak pewne sukcesy - odzyskał wigor korek. - Mikołaj usunął choinkę, pogański symbol skutków gwałtu, którego tzw. Duch Święty dopuścił się na Marii, który rajcuje mohairowe bereciki i inne oszołomy.
- Możesz to powtórzyć, Kapsel, jeszcze raz - Bo za cholerę nic nie zrozumiałem. - wykazał się cierpliwością emisariusz.
Z odsieczą erudycie przyszedł Hak.
- Chujinka została wypieprzona za okno.
Zylbersztajnow spojrzał na Nadieżdę, która rozpostarła skrzydła i złożyła je z powrotem.


Kiedy zdecydowałam się kontynuować swoje kroniki na własnym blogu, tak oto, we wstępie do nowego cyklu, przedstawiłam emisariusza:
Komórką Rewolucyjną, nazywaną czasami "Na wysokim piętrze", kieruje emisariusz Lew Dawidowicz Zylbersztajnow. Niewiele o nim wiadomo - któregoś dnia pojawił się w Komórce, z papugą na ramieniu, klatką w jednym ręku i walizeczką w drugim.

Lew Dawidowicz dał mi kiedyś do zrozumienia, że swoją rewolucyjną młodość spędził w Meksyku z Lwem Dawidowiczem Bronsztajnem, ksywa Trocki. Kres jego młodości położył cios pewnego żelastwa. Cios ten sam, który przeciął nić życia Trockiego. Wiek dojrzały emisariusza charakteryzował się przeróżnymi, starannie ukrywanymi wątpliwościami, a jego wiek emerytalny cechuje zupełny brak złudzeń. W głębi duszy emisariusz jest porządnym człowiekiem, nie ukrywającym zbytnio obrzydzenia wobec działających w Komórce rewolucjonistów i szczerej przyjaźni wobec papugi Nadieżdy, osobowości numer 2 (a może nawet numer 1) w Komórce.

Dodam, że ja sama darzę Nadieżdę ogromną i zdecydowanie wzajemną sympatią. Pełne nazwisko papugi brzmi Nadieżda Igorowna Orinoko, a jej ojciec, Igor Amazonicz, przebywając w biurze autora powiedzonka o "zaplutym karle reakcji", wypowiedział się swobodnie - za co ukarano go śmiercią przez otwarcie klatki i wpuszczenie do biura kota Fiedii.

Na tym wspomnienia urwę. Bez uprzedzenia. Obejdę się z Czytelnikiem, jak życie obeszło się ze mną.
Reakcje w Komórce są zróżnicowane. Cwajfogel czyni wokół siebie tyle wiatru, że trudno te reakcje zidentyfikować. Niespodziewanie przygnębiony wydaje się Hak. Rebek eksponuje swoje ranne różowe pantofle z błękitnym puszkiem, ale sprawia wrażenie zamyślonego. Libero wystaje w oknie i w tym momencie, od dobrej godziny, gapi się w kierunku baru Waikiki.  Amam zamknęła się w sypialni, a Jojo łazi ze swoim nowym czarnym notesem, następcą tego, który został na zawsze zakopany w doniczce z asparagusem? Przez kogo? Przez Lwa Dawidowicza, przypominam.

Kot Bazyl siedzi pod klatką, jakby czekał na instrukcje. Deklaruje gotowość przegryzienia gardeł parce Cwajfogel-Puffel, ale telepatyczne pozwolenie nie nadchodzi, ani z klatki, ani ode mnie.
Bazyl daje mi w końcu do zrozumienia, że lepiej będzie jeśli zostanie w lokalu rewolucyjnym ze względu na bezpieczeństwo papugi, a ja patrzę na niego z uznaniem.
Sama nie wiem, czy chcę zostać czy iść. Na dworze jest ni ciepło, ni zimno. Nie pada, a ja bez sensu sprawdzam, czy mam w torebce parasolkę. Czas traci płynność i ciągłość. Krajobraz, jak puzzle, dzieli się na kawałki i składa chaotycznie. 
 
Na ulicy daję sobie sprawę, że Nadieżda wie "coś więcej" i że jutro sobie na ten temat pogadamy. Ta świadomość przynosi mi ulgę i mam nadzieję, że Czytelnikowi również. A tymczasem świat niech się kręci.

Władysława