WSBN

Wirtualny Szpital dla Bardzo Nerwowych powstał w roku 2002, na dawnym forum Najwyższego Czasu, a jego pierwszym i ostatnim dyrektorem został legendarny, całkowicie wirtualny dr Fciak. Na co dzień szpitalem i personelem zarządza Siostra Przełożona. W skład stałego personelu wchodzi pielęgniarz Świstak (pomaga mu żona, znana bardziej jako Świstula, oraz woźny Raciwiłł.
Dalej...

28 października 2010

Z frontu walki z reakcją i Redakcją (180), 28 października 2010

 

Precz od dzieci

(i od dorosłych)

Są dni, kiedy kronikarce rewolucji nie jest łatwo. Czasami takie dni nadlatują w serii i nie chcą dać się odpędzić. Uparte jak sępy.
Był moment, kiedy pisząc to zdanie, chciałam zwiększyć kontrast i sprowadzić na rozedrgane rewolucyjne ciało kruki. Bo kruki, w odróżnieniu od sępów, są porządnie czarne. Zdałam sobie jednak sprawę, że kruki są płochliwe i dają się spędzić byle machnięciem rękawiczki. Zniechęcić sępy jest o wiele trudniej. Zastosowanie kruków zamieniłoby więc całą moją metaforę w ruinę, i to zanim jeszcze zostałaby oddana do użytku. Naturalnie, istnieje przysłowie "Tam się orłowie zlatują, gdzie ścierwa czują" i ja dobrze to przysłowie znam, ale orłów do roli ścierwników nie sprowadzę. Za nic! Nawet na torturach. A już na pewno nie w ciągu pierwszej godziny na stołku barowym w Waikiki.

A te dni ?...
Chyba tylko jeże mogłyby mnie zrozumieć. Jeże europejskie, jak większość jeżowatych, potrafią wspinać się i pływać, a kiedy wspinają się i pływają - żrą co popadnie: ślimaki, dżdżownice, jaja ptaków, małe ssaki i płazy. Wyobraźmy sobie teraz, że taki wysportowany jeż trafia wyłącznie na małe owady. Jasne że przeżyje, ale czy kiedy tak sobie siądzie przy wieczornym ognisku, nie westchnie nad sobą i nie pomyśli o mnie współczująco ?
Jak skupić się na jednym temacie, kiedy zleciało się ich za dużo? Kto urodził się za komuny wie, że ilość przechodzi w byle jakość. Jak wybrać taki byle jaki, kiedy z niego tylko kamyczek w mozaice rewolucji. Kolorek ma różny od sąsiada, ale trzeba się nieźle oddalić, żeby jakiś sens złapać.

Co innego, gdyby chlapnęło krwią !!!
Gdyby na mozaikę spadł ołów, a za nim dubeltówka...
Gdyby słońce tak przygrzało, że cała mozaika chaotycznie uciekłaby pod drzewo o grubych liściach...

Gdyby za rozumem pogonił w świat poseł Palikot... gdyby wstąpiła do zakonu Sióstr Kamedułek posłanka Senyszyn... gdyby zrezygnowała z wizji prof. Środa... gdyby dały się ochrzcić nowojorskie banki...

Przychodzi któregoś dnia nieletni Sylwester Apolinary, znany jako "gówniarz od Siadkiewiczów", odkłada puszkę po piwie, ustawia komórkę na video i namawia Nadieżdę do tańca na rurze. Papuga czuje pismo dziobem, więc strzela w niego pestką słonecznika, ale Siadkiewicz junior upiera się i precyzuje, że chodzi mu o taniec bez stanika. "Od dołu też trochę ptaszka rozdmuchamy i będzie", powiada.
Wezwany dozorca narusza pasem prawo unijne, ale akceptuje ofertę "czegoś na uspokojenie" i oto mijają już dwie godziny, jak się uspokaja, podczas gdy synalek śpi za kanapą.  W końcu, obudzony przez matkę, Sylwester Apolinary wygina w kierunku ojca łokieć i z okrzykiem "Tu się poci kwiat paproci" przepycha się przez drzwi na klatkę schodową.

Czy takie wydarzenie ma w ogóle charakter rewolucyjny? Pozornie nie, ale tylko pozornie. Bo zwycięstwo widać - napracowała się nad nim współczesna szkoła, telewizja i producenci komórek. Jeśli polatamy balonem ponad rewolucyjną mozaiką, to zobaczymy miliony podobnych gówniarzowi elementów i dopiero wtedy zdamy sobie sprawę z tysięcy kilometrów kwadratowych lewicowego sukcesu.
Postanowiłam poczekać z raportem aż coś się naprawdę wydarzy, gdy pewna czarna dziura od nowa wypełniła się energią.

- Ale po kolei - jak na plaży w Tajlandii powiedział barman do wycieczki emerytów poselskich.

Coś mnie dzisiaj wprost niosło do Komórki i zatrzymałam się przed drzwiami, aby złapać oddech.
- Głupota to przywilej. Idiota może pleść byle co, a mądremu nie wypada - usłyszałam papugę Nadieżdę.
- Cześć Nadia! - zasygnalizowałam obecność. - Co znowu Palikot powiedział ?
- Nadiusza rzuca dzisiaj aforyzmami - uprzedził mnie Lew Dawidowicz.
- A emisariusz Zylbersztajnow wykazuje dzisiaj odchylenie nacjonalistyczno-moherowe - zanotował na głos Jojo.
- A Jajo wykaże za chwilę odchylenie szczękowe, najpierw w lewo, a potem jeszcze raz w lewo - przejął czarny notes Lew Dawidowicz i wyrwał z niego przypadkową kartkę. Trochę na wiwat.

Było wcześnie rano i lokal rewolucyjny zaludniał się. Wszystko było pochmurne i nawet z balkonu nie dałoby się ustalić stron świata według słońca.
W kolejce do łazienki ziewała agentka wywiadu M. Amam, a za drzwiami, z kresowym akcentem, wydzierał się Hak, piewca Pierwszej Konnej i bolszewickiej organizacji humanitarnej znanej pod nazwą CzeKa:

Taki bliźni
niech się wśliźni
tam, gdzie żółto
mam w bieliźni.
- Hak spił się wieczorem i ktoś mu włączył telewizję katolicką - bąknął Libero. - Teraz nadużywa słowa "bliźni".
- Ja mu włączyłem - podjął się wyjaśnień Rebek. - Bydlę schlało się, zżarło oba pęta koszernej kiełbasy, a na koniec odgryzło mi puszek z lewego kapcia. Gdzie jak gdzie, ale w telewizji TRWAM drugie przykazanie "Nie czyń bliźniakowi, co tobie niemiło" musi czasem występować.
- Rebek - napomniała go klatka - Powinno być "nie czyń bliźniemu, co tobie niemiło", a poza tym, nie chodzi o drugie przykazanie, tylko o powiedzonko.
- A jak ci zależy na zemście - buchnął gorącem z drzwi łazienki Hak - to możesz mi odgryźć mój puszek.
- Trzeba było z tym pomysłem przyleźć trzydzieści lat temu - warknął Rebek. - Nalej coś nalewkowy dla dezynfekcji wyobraźni.

- Banał - powie Czytelnik.
- Rutyna - odetnę się.

W tym momencie silnie zadzwoniło. Do drzwi i telefonem.
- Otwierać czy podnosić ? - poprawił na sobie płaszcz kąpielowy Hak.
- Paszoł! - wyrwał mu z ręki telefon emisariusz Zylbersztajnow.
- To do mnie - wrzasnął od wejścia damski kurdupel w czarnym płaszczu.
- Gówno prawda - mruknął niesłyszalnie Lew Dawidowicz i przeniósł słuchawkę nad głową lektorki Puffel.
- Słucham uprzejmie z najwyższą uwagą - przywarł do niej ustami redaktor Sobakiewicz.

Czytelnik pamięta:
Redaktor Sobakiewicz - Gazeta Wyborcza, Fundacja Batorego, Fundacja Schumana, Fundacja Praw Człowieka i Tygodnik Powszechny.
Lektorka Puffel - feministka, partnerka dyrektorki gabinetu Cwajfogel z Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Ostatnio działaczka w Federacji na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny, w Stowarzyszeniu na rzecz Państwa Neutralnego Światopoglądowo Neutrum i w Ruchu Poparcia Palikota.
- Szapirow z Centrali - poinformował nas na boku emisariusz. - Będą się brać za Kościół .
- Co tak sucho u was, Silberstein - porozpinała się Puffel.
- Zilbersteen - poprawił ją Sobakiewicz.
- Zylbersztajnow - splunęła pestką na kurduplowy płaszcz Nadieżda. - Jego prawosławna mamusia, a Tierieszkowa jej było, tak zawsze wymawiała. I tak stoi w paszporcie.
- No więc sucho tu u was, Zylbersztajn - wróciła do tematu lektorka.
- Alkoholizm zwalczamy - odpowiedział emisariusz. - Co nie, Hak?
- Zwalczamy, kurwa - wywalił oczy z orbit i potwierdził pytany.
Po czym zawył "co mi w grobie po wątrobie ?".
- Co mi w czym? - zaciekawił się redaktor.
- Co mi w grobie? - podpowiedziała papuga. - Zaśpiewajmy dla czcigodnych gości tę naszą pieśń abstynencką - zachęciła. - Zapomnijmy na chwilę o rasizmie, seksizmie, homofobii i antysemityzmie.

Wciąż pytanie stawiam sobie:
Co mi w grobie po wątrobie ?
- zaczął Hak, kładąc na piersiach lektorki ciężkie spojrzenie.
- Nie gapcie się, Hak - podskoczyła Puffel. - Orła Białego jeszcze nie dali.
- Ale dadzą - zapewniła klatka. - Jak dwa razy trzysta trzydzieści trzy.

Podobno moje kroniki są za długie - całą pieśń więc przytoczę przy okazji.
Ostatnia zwrotka brzmiała:
Gdy się w męce trzęsą ręce
gdy drżą zęby w środku gęby,
braki w mowie, hałas w głowie -
kto usłyszy, kto się dowie,

że pytanie stawiam sobie:
Co mi w grobie po wątrobie ?

A kiedy ucichła, wywiązała się intensywna cisza. I trzeba było czekać reakcji lektorki, żeby się dała niechętnie przerwać.

- To co, Sobak, nic tu po nas - posypała drobnym smutkiem swój apel Puffel.- Towarzyszka lektorka o czymś zapomniała - nie ruszył się z krzesła redaktor.
- Tak tu sucho...
- Herbatki może - zatroskała się Nadieżda.
- Herbatki - poluzowała krawat Puffel. - Niech sobie wrona z tej herbatki zrobi lewatywę.
- Żartowaliśmy, towarzyszko - rozładował atmosferę Lew Dawidowicz. - Rusz organizm, Abstynent.
Lektorka wyciągnęła bluzkę ze spodni i jęła wycierać poczerwieniały dekolt.
- Dla wszystkich kiełbasa - zaczął nalewkowy - dla Amam chałka, a dla pani lektorki słone paluszki.
- Słone co?
- Mieliśmy koszerną kiełbasę, ale towarzysz Hak ją pożarł - otworzył notes Jojo.
- Bo świńska się skończyła przed czasem.
- Niech sobie ten, no, Mikołajew, wsadzi te paluszki tam, gdzie wrona lewatywę - wrzasnęła Puffel.
- No to je wsadź, Mikołajew - podniosła głos papuga - tam gdzie ja wleję lewatywę. Tylko jej pysk przytrzymaj, żeby nie ugryzła.
Mikołaj zawahał się.

- A co tam w B'nai Brith ? - spróbował obniżyć temperaturę emisariusz.
- Bruksela weźmie się za wasz Kościół.
- Od czego zacznie? - zatarł ręce Jojo.
- Od szkół katolickich pewnie - szepnęła Nadieżda.
- Od szkół katolickich - obwieściła lektorka. - I od prywatnych. Po to je kupujemy.
- A co ma Bruksela do naszych szkół katolickich? - burknęła papuga.
- Nic, ale tylko na razie.

- Obawiam się - ugotował głos na miękko Sobakiewicz - to znaczy, chciałem powiedzieć, hmm, że w szkołach zacznie się od krzyży. Mają być zdejmowane.
- Z szyi ? - zapytał Lew Dawidowicz.
- Na razie ze ścian - przystawiła do dokumentu łuszczący się lakier Puffel. - Nasi biznesmeni kupili sobie szkołę na Saturnie...
- … szkołę "Salwator" - poprawił redaktor. - W Krakowie.
- … gdzie - kontynowała lektorka - będą miały miejsce intensywne ćwiczenia w zakresie tolerancji stosowanej. Tak oto mamy w Krakowie przyczółek wolności. Razem z Wawelem, Tygodnikiem Powszechnym i kościołem na Zapałce.
- Na Skałce, na litość bbbb... Baracka Obamy - jął przejęzyczać się Sobakiewicz.
- Ja na Skałce z różnymi maczo pochować się nie dam - nie dała się zbić z nóg lektorka. - A wracając do ad rem, to doszło do tego, że biskupi wtrącają się do szkół katolickich, w związku z czym Reding...
- Reding? - wytrzeszczył oczy w przeszłość emisariusz. - Otis Redding, ten śpiewak soul ? Przecież on umarł jeszcze w sześćdziesiątym siódmym.
- Boże, jak on śpiewał swoje Sitting On The Dock Of The Bay - poskładała skrzydła Nadieżda. - Same mi się rozłożyły - wyjaśniła usprawiedliwiająco. Pióra na mnie cierpną, kiedy pomyślę.
- Opis Reding? Jaki opis? - zdumiała się Puffel. - Opis tej Reding, ze zdjęciem, znajdziecie w Wikipedii. - Zresztą macie, ... to jest Viviane Reding, komisarz europejska do spraw sprawiedliwości, praw podstawowych i obywatelsko...obywatelskowywatości.



- Piękna! - zachwycił się Jojo.
- Ohyda - zatrzęsło się w Rebku.
- Nie mają tam w Brukseli czegoś bardziej, kurwa, dla oka? - odezwał się Hak z podzielaną przez Libero pretensją.
- Klub dżentelmenów tutaj! - zachrzęściła lektorka. - Może to zdjęcie bardziej się wam spodoba:


- No, mnie bardziej się podobało pierwsze - ocenił Rebek. - W ciemności bym ją filmował. Gruby bóbr z tyłu i ze dwie żyrafy z przodu.
- Dziwię się towarzyszowi reżyserowi - obruszyła się lektorka. - Przecież nie byłoby jej widać.
- To z powodu ciemności - włączyła się papuga Nadieżda. - Reżyser Rebek jest bez winy. Czyż nie uprzedził, że filmowałby ją po ciemku.
- Ja bym nawet po ciemku nie chciał - zaczął rozglądać się za czymś do picia Hak.
- Sobak, czego oni tutaj się nażarli - rozkrzyczała się lektorka. - Przecież Viviane jest przeciwko biskupom i szkole katolickiej!

- Jak tak się dobrze przyjrzeć obu zdjęciom - od nowa przyjrzał się zdjęciom Rebek - to tak piękną kobietę filmowałbym na tle błękitniejących w różowym słońcu gór. Mogłaby być półnaga, jak moja matka w noc poślubną. Ubrałbym ją w tę nagość z Jean-Paulem Gaultier. Na dole tiul, nogi w butach wojskowych, potem nic, a we włosach pióra, kurze i strusie na przemian...
- Wciąż piękna - przetarł okulary Jojo.
- Żeby ją, to my z Budionnym musielibyśmy się najpierw napić - podtrzymał wątpliwości Hak.
- Za pieniądze ksiądz się modli, za pieniądze lud się podli, za pieniądze chłopu staje, no i sędzia wyrok daje - mamrotał z pamięci nagle podekscytowany Libero.
- I nie będzie Radziszewska pluć nam w twarz z biskupami - triumfowała Puffel. - Radziszewskiej się wydaje, że jak nauczycielka jest zadeklarowaną lesbijką, to szkoła katolicka może jej do uczenia nie wziąć.
- To Michael Cashmann z Grupy Postępowego Sojuszu Socjalistów na Radziszewską naskarżył. I Raül Romev z Grupy Zielonych i Wolnego Przymierza Europejskiego - podał do wiadomości Sobakiewicz.
- To nie przypadkiem ten Cashmann, którego podrapał Bazyl ? - udał pytanie Lew Dawidowicz.
- Ten, co go podrapał Bazyl, to był Chujman - udała odpowiedź Nadieżda.
- Chajman, proszę ptaka - skorygował Jojo.
- Chaj z nim! - podsumował Hak, który od minuty rozglądał się za podczaszym Mikołajem.
- No dobrze - chrząknął emisariusz Zylbersztajnow. - A czy komisarz europejska do spraw sprawiedliwości, praw podstawowych i obywatelsko...obywatelskowywatości może coś szkołom katolickim i biskupom nakazać, czy też …
- ...czy też może im naskoczyć - dokończył nie przysłuchujący się zbytnio szkoleniu Hak.

Wyjaśnienia podjął się redaktor Sobakiewicz.
- To jest tak, proszę państwa, że opinia Reding znaczenia prawnego nie ma, ale pokazuje jak silne jest lobby sodomitów, verzeihen Sie bitte, lobby homoseksualne. A ci jak się uprą, to niejedno kolano w Europie i na świecie się zegnie. To jest, proszę państwa, proces. Kiedy każda kropla drąży skałę.
- Weźmy konkretnie kota Bazyla - wyskoczyła z przykładem papuga. - Jeśli by Bazyl stale oddawał mocz na Giewont, ciągle w tym samym miejscu, to powstałby tunel i my, jadąc to Chorwacji, moglibyśmy oszczędzić na wycieraczkach.
- O to to - potwierdziła w zamyśleniu Puffel. - Tak właśnie by było.

Jak po każdym szkoleniu wywiązała się następnie dyskusja, poprzedzona przyjęciem. Po godzinie wymiany poglądów, przy niepełnym, ze względu na tłok w łazience quorum, uchwalono, że w związku z wyczerpaniem się zapasu Stolicznej mrożonej, Stoliczna niemrożona ujdzie równie dobrze, "a może nawet lepiej".

Jako pierwszy zabrał głos Hak i zaproponował, żeby Rebeka ubrać w różowy garnitur, półprzezroczysty na piersiach, i skierować do jakiegoś Archidiecezjalnego Męskiego Liceum z internatem na wychowawcę.
- A jak katabasy odmówią - ucieszył się Jojo - to my zadzwonimy do Cashmanna i Romeva, żeby wzięli Reding za dupę.
- Ciekawe, skąd wiesz - polał go octem Rebek - że Cashmanna i Romeva cechuje takie bezguście.
- To niech będzie - poprawił Joja Hak - że Cashmann weźmie za dupę Romeva, a Romev wystąpi do Reding na piśmie.
- Ja proponuję wprowadzić takie antydyskryminacyjne prawo unijne - odezwała się Amam - żeby w każdym zakonie żeńskim była połowa mężczyzn.
- I na odwrót - zgodził się Hak - żeby w każdym zakonie męskim połowa zakonników nosiła miseczki "D".
- Co on pierdoli? - wyrwało się emisariuszowi. - Nalej mu, Abstynent, żeby spadł pod stół.
- Jak Buzka zastąpi Martin Schulz - odstawił szklankę Jojo - to trzeba wprowadzić takie prawo unijne, żeby w każdym społeczeństwie europejskim było co najmniej 51 procent Żydów. Dopiero to skutecznie zapobiegnie antysemityzmowi.
- Każde społeczeństwo powinno się składać - wystąpiła z projektem prorodzinnym lektorka Puffel - w połowie z lesbijek i w połowie z gejów.
- A ile powinno być wśród gejów Romów - wystapiła z interpelacją papuga.
- Tyle, ile Romów wśród lesbijek - odpowiedziała Puffel po dłuższym namyśle. - Żeby było równo.

Zauważyłam, że kot Bazyl wskoczył na parapet i zaczął pulsować. Uznałam paprotkę za zagrożoną.
- Wstrzymaj się, Bazyl - poprosiłam telepatycznie i porwałam za palto.
- Zapomniałaś szalika - zawołała za mną Nadieżda.
- I rękawiczek - wysłał mi perskie oko Lew Dawidowicz.

- Dziękuję, Bazyl - przetransmitowałam kotu na dole.
W klatce schodowej naprzeciwko ukazał się i zniknął czarny kapelusz.
- Co ja Chajmanowi zrobiłam, że się chowa przede mną? - pomyślałam automatycznie.
- Chyba przede mną, arogantko - sprowadził mnie na ziemię Bazyl.
Uczucie, jakie na mnie spłynęło, nazwałabym "wesołym wstydem". Kot zatrzymał się i popatrzył na mnie z przekręconą głową, jakby chciał coś naprawić.
- Myślisz, Władziu - popisał się głupim dla równowagi pytaniem - że ja naprawdę mógłbym ten tunel pod Giewontem … wyszcz … wyrzeźbić?
- Do jutra, Bazyl - nadałam.
- Jeśli zdrowie pozwoli - zażartował sponad wąsów.
- A pani Władzia, to z kotem rozmawia? - usłyszałam z tyłu emeryta Wigorka.
- A pan Wigorek to w pełnej formie! - sprawiłam mu przyjemność.
- Pani Władziu, trzeba mnie było widzieć pięć lat temu.
- Do widzenia! - powtórzył Bazyl i potruchtał w kierunku dozorcówki.

Musiał to Bazylowe "do widzenia" usłyszeć i Wigorek. Bo nagle zamienił się w żonę Lota i nie zmiękł, zanim nie przecięłam podwórka.
Dalej nie wiem, bo zanurzyłam się w jesienny chłód.
Jeszcze nie czarny. Wciąż żółto-zielony i czerwono-żółty.

Władysława

1 października 2010

Z frontu walki z reakcją i Redakcją (179), 1 października 2010

 
 
Błahe wydarzenie


Jeszcze nie zdarzyło się, żeby dozorca Siadkiewicz wtargnął do Komórki Rewolucyjnej bez pukania. Nikomu nawet nie przyszłoby do głowy, że mógłby.

Tymczasem rano, około jedenastej, kiedy pierwsi senni rewolucjoniści wypytywali Mikołaja o sok ogórkowo-pietruszkowy, gospodarz domu wepchnął do pokoju lokatorkę z II piętra, Izabelę Tęgodubską, oraz siebie samego. Z kotem Bazylem przy piersi.
- Najniższe uszanowanie pani Papuzieńce - wysłał depeszę powitalną. - I pani Władzi najniższe jak wyżej. A pani Amam, to ma.... coś jak moja Mania - skomplementował profil boczny przeciągającej się w drzwiach łazienki agentki wywiadu M.
- Abstynent, skocz po coś na apetyt! - spolaryzował Mikołaja Lew Dawidowicz.
Emisariusz był już pod krawatem i dopinał pośpiesznie dolną część garnituru.
- "Coś, jak moja Mania" - przedrzeźniła dozorcę Tęgodupska. - Tym chłopom, to jedno na myśli! Co nie, Lewek?
- Jedno! - potwierdził Lew Dawidowicz i na 20 sekund ulokował usta na jej przenośnej wystawie pierścionków.
- Podskoczysz, Lewek - podążyła dłonią za oddalającymi się wargami Tęgodubska - jak się dowiesz, z czym nasz drogi cieć przychodzi.
- Niech ktoś kopnie w drzwi sra... toalety - wychylił głowę z sypialni Libero - bo to bydlę nas skompromituje.
Uwaga była na czasie, bo nie zdający sobie sprawy z wizyty Hak śpiewał radosne sprośności, jakby odniósł za drzwiami jakiś szczególny sukces.
- Na kiełbaskę nie splunę - pochwalił zakąskę dozorca. - A pani Izabela, to nie powiem. Duszkiem potrafi.
- Czy nie masz wrażenia, Lewek - przyjrzała się kryształowi pod światło lokatorka - że ten napój ktoś ochrzcił.
- Job jego mać - wypił i wpatrzył się w Haka Lew Dawidowicz.
Hak skulił się, ale uwaga wszystkich spoczęła na Rebeku, który nadpłynął jak wielka kolorowa plama. Jeszcze z pędzlem impresjonisty pośrodku.
- Śnił mi się jakiś stary, szczerbaty bóbr - opadł na sofę, wyciągając spod różowego peniuaru nogi zakończone kapciami o puszkach w kolorze okrycia. - Bożesz ty mój, jaki ohydny. Pewnie samica.
- Z wąsami? - zapytał Siadkiewicz.
- Siwiejącymi na żółto.
- Chajman! - chwycił się za Tęgodubską dozorca - Dwóch takich nie ma!
- Wypisz, wymaluj - wyszarpnęła ramię lokatorka.


Wypada wyjaśnić Czytelnikowi, o kogo chodziło. Tym bardziej, że Siadkiewicz porwał się, pobiegł na balkon i ryknął w kierunku podwórka "Chujman!". A potem wypił trzy razy z rzędu. Ostatnie dwa - z kieliszków sąsiadów. Mimo protestów.


- Ale, po kolei - jak mruknął znający dziesięć języków poseł Iwiński, decydując się w Peru na flirt z czarnoskórą turystką o skośnych oczach, blond włosach i czerwoną kropką w środku czoła.


Śpiewająca głębokim altem, ocierającym się o tenor liryczny, a po byle zakrapianym święcie - o tenor dramatyczny i baryton, Izabela Klementyna Rachela z Rokamienieckich Tęgodubska była nie tylko podporą i dumą chóru parafialnego, ale również pulsującym życiem archiwum okolicy. Pełniła tę funkcję od czasu, jak banderowcy zmusili ją do porzucenia majątku, a komunistyczny rząd zlekceważył jej trzecie imię i nie zagwarantował mieszkania w lepszej dzielnicy.


Otóż, według lokatorki, ojciec Jakuba Chajmana, zameldowanego w luksusowym mieszkaniu na parterze, o jednym pokoju i ciemnej kuchni, do czasu wybuchu II wojny światowej nazywał się Chojakis i był właścicielem połowy kamienic przy jednej z tych ulic, o których liczne pomniki nie pozwalają ani zapomnieć ani sobie uczciwie przypomnieć. Miał odziedziczony po greckich przodkach nos. Na tyle wydatny, że w interesach pomagał i na tyle dyskretny, że nie zaszkodził w podpisaniu folkslisty. Jak stary Chojakis doszedł do papierów na nazwisko Heumann, jest w naszej historii bez znaczenia, bo od lat gryzie on ziemię pod nazwiskiem oryginalnym. Zanim jednak Heumann przeniósł się na Bródno, został wyzwolony z obozu, do którego wpakowali go Niemcy za produkcję samogonu i handel walutą. Bolszewicy uwierzyli w jego nowe, przewidujące nazwisko Chajman, a kwalifikacja ta przetrwała aż do stycznia '68, kiedy to przekazany genetycznie grecki nos kazał jego synowi przeprowadzić korektę i przekształcić się administracyjnie w Chojmańskiego.
Gdyby grecki nos zawiesił w tym momencie swoją działalność - dozorca nie musiałby wbiegać piechotą na "wysokie piętro" i sapać w Bazylowe futerko.
Niestety, po Okrągłym Stole, Jakub Chojmański - powołując się na marcowe prześladowania - nie tylko powrócił do nazwiska Chajman, ale nakazał wymawiać swoje imię, nie wiadomo dlaczego - Kuba. Według pani Izabeli, słono zapłacił ginekologowi Szczywąsowi za dyskretne obrzezanie (na marginesie, o nazwisku dr. Szczywąsa też krążą bardzo różne pogłoski). Śmiesznie miał potem przez jakiś czas chodzić. Siadkiewicz mówi, że maszerował, jakby miał w spodniach kogoś jeszcze, a ten drugi mu tam … cyt. "pani Władzia wie, co-on-mu-tam".
Wspominam o tym wszystkim z kronikarskiej uczciwości (bywa, że niedoceniane dzisiaj drobiazgi, jutro nabierają znaczenia).


Z tym oto Kubą Chajmanem wszedł w konflikt Siadkiewicz. W pierwszą fazę sąsiedzkich działań wojennych dostał się dozorca za sprawą Don Ciccia (rottweilera, znanego w kamienicy pod zawołaniem Cycek), a w drugą - w wyniku nieprzejednanej postawy swojego kota Bazyla.




- Cycek, to w końcu pies... - rozpoczął relację z wydarzeń gospodarz domu.
- … i defekować do toalety nie chodzi - weszła mu w słowo lokatorka z II piętra.
- Co?... - tylko na krótko dał się zaskoczyć dozorca - ...i srać w ubikacji niezwyczajny.



Zapowiadało się ciekawie i wszystkie siły żywe Komórki zgrupowały się przy stole. Mikołajowi nakazano nalewać cicho i bez komentarzy antyalkoholowych.
- Trzeba koniecznie wspomnieć - zatrzymała Siadkiewicza pani Izabela - że Chajman dźwiga na nosie okulary jak dna od butelki …
- … od kufla - nie wytrzymał dozorca. - I nie na nosie, tylko na kinolu.
- Owszym - otrząsnał się Rebek. - Kinol ma obrzydliwy. Jak spuchnięta truskawa.
- Trzeba absolutnie wyjaśnić - zaczęła od nowa Tęgodubska - że Chajman, który dźwiga na kinolu okulary jak dna od kufla, niedowidzi. Przez co, jak tylko gdzieś wylezie z domu, zbiera na butach wszystkie psie gówna.
- Prawo jazdy mu, hehe, zabrali - poczuł się w obowiązku uzupełnić Siadkiewicz - bo widział tylko do kierownicy.
- He he - skomentował Libero.
- He he - wyciągnął czarny notes Jojo.
A pod "He he" dopisał, że Libero szydzi z ofiar pogromów i nie lubi korespondentów Gazety Wyborczej.
- No i przedwczoraj - wznowiła narrację lokatorka - Kuba Chajman wdepnął w ekskrement...
- W gówno chyba! - zdenerwował się dozorca.
- Najpierw lewą nogą - udała problem ze słuchem Tęgodubska - a kiedy się pośliznął, to i prawą.
- A skąd wiedział, że gów..., że ekskrement był produkcji pieska pana gospodarza - zaciekawiła się Amam.
- Bo takie wielkie, to sadzi tylko mój Cycek - wyprężył pierś Siadkiewicz. - Piesek, znaczy.


Nastąpiła jedna z tych magicznych chwil, kiedy cisza aż bulgocze od niezadanych pytań. Nic nie było jasne, a zwłaszcza udział kota w wydarzeniach.


- Mógł wytrzeć kamasze w trawę - pozbierał i poukładał strzępy myśli emisariusz. - I byłoby po krzyku.
- To ty, Lewek, nie znasz Chajmana - opuściła głos do niższych rejestrów pani Izabela. - On się procesuje z państwem polskim o żydowską łaźnię w Argentynie, a tu miałby popuścić mężowi pani Mani, od której kiedyś dostał w pysk, kiedy ją pomacał po ramiączku? Jak już wspomniałam, Chajman łazi po psich gównach od dawna, ale nie zdarzyło się jeszcze, żeby na psa krzyknął albo chociaż mu zwrócił uwagę. Tak się psów boi. Dużo łatwiej przyszło mu nienawidzić kretów i kotów. Co się na czymś śmierdzącym pośliźnie, to tupie w ziemię i przeklina wszystkie krety od czasu potopu, przez renesans aż po upadek banku Lehman Brothers. A jak widzi kota, to wulgarnie obiecuje mu kąpiel w benzynie, przy świetle zapałki.
- Bydlak jeden! - doleciało z klatki.
- No i ja patrzę - przejął opowieść dozorca - a on próbuje kopnąć Bazyla. A potem go łapie i biegnie. To ja za nim. Ale Bazyl to moja krew. Rozdarł mu ryj i koszulę. I chodu! A Chujman do mnie, że zawoła policję i hycla.
- Co tam policja i hycel - zrelatywizowała lokatorka. - Chajman grozi, że do Michnika zadzwoni. I do Szweda za zanieczyszczanie środowiska. I do Nowickiej, zapomniałam już za co. I do Kutza, i do Biedronia...
- Do Biedronia? - przeciągnął nogi Rebek. - Chajman? Taki brzydal?


Pełna analiza wydarzenia nie zajęła więcej niż kwadrans.
- Niech się pan nie przejmuje, panie gospodarzu - uspokoiła Siadkiewicza Nadieżda. - Pan popatrzy na Lwa Dawidowicza.
Wszyscy przyglądaliśmy się emisariuszowi Zylbersztajnowowi, jak masował ucho słuchawką.
- I co Szapirow? - zapytała papuga, kiedy wrócił do stołu.
- Szapirow mówi, że w bazie danych Centrali żadnego Jakuba Chajmana nie ma.
- Czyli, że Chajman może pana, panie gospodarzu, pocałować w dupę - starannie dobrała słowa Nadieżda.
- I psa Cycka - nie zapomniał o rottweilerze Siadkiewicz.
- W dupę - dodał dla jasności Libero.
- Kurwa. - dorzucił esa-floresa Hak.
- I kota - nie zapomniałam o kocie. - To co, Bazyl, wszystko się wyjaśniło i możemy sobie iść?
- Kota - odezwało się telepatycznie ryże 5 kilo - jeśli kot mu pozwoli.


Na dworze było brzydko i mimo wczesnej godziny ciemnawo. W Komórce zapaliły się wszystkie światła. "Gorąco będzie" pomyślałam, "tym bardziej, że nie tylko emisariusz Zylbersztajnow gra na gitarze. A jak Tęgodubska śpiewa!"
Na głośne, potwierdzające "miau" Bazyla, gwałtownie usunął się z drogi ponury typ w długim płaszczu.
Na wysokim piętrze otworzyło się i rozkrzyczało głosem Siadkiewicza okno.
- Uważaj, Chujman, bo mój kot idzie.
- Choć kicia, dam ci cielęcej wątróbki - usłyszałam panią Manię. - A pani, pani Władziu, wstąpi na chwilę?
- Zostanie trochę wątróbki i dla mnie? - zapytałam mechanicznie, patrząc jak znika w klatce schodowej czarny kapelusz Chajmana.
Roześmieliśy się.
Wszyscy troje.
Każde głośno, każde inaczej.


Władysława






PS
Dlaczego moje zwyczajowe "Ale, po kolei" poświęciłam pewnemu posłowi SLD?
O tym w następnej kronice.